Był taki czas, kiedy nadmiernie analizowałam swoje myśli i łatwo wkręcałam się z pozoru w niegroźne sytuacje.
Na przykład ktoś nie odpisał na moją wiadomość przez dłuższy czas. Jednak w mojej głowie ta cisza potrafiła urosnąć do rangi problemu. Pojawiały się myśli: Może jest zła? Może powiedziałam coś głupiego?
Zwykle po godzinie przychodziła odpowiedź. Ale zanim przeczytałam wiadomość, zdążyłam już przerobić w myślach wszystkie możliwe scenariusze.
Dlaczego analizujemy?
Nasz mózg jest zaprogramowany tak, by szukać zagrożeń. To mechanizm, który przez tysiące lat pomagał przetrwać. Wyobraź sobie praprzodka, który słyszy szelest w krzakach – jego mózg w ułamku sekundy analizował sytuację: To tygrys czy wiatr?
Dziś nie mamy takich zagrożeń na co dzień, ale nasz umysł działa podobnie – szuka problemów, nawet tam, gdzie ich nie ma.
Drobna uwaga w pracy, cisza na komunikatorze, neutralny komentarz – wszystko może zostać zinterpretowane jako zagrożenie.
Problem w tym, że współczesne problemy nie wymagają takiej intensywnej analizy. A jednak nasz mózg, w obawie przed niepewnością, wciąż szuka odpowiedzi.
Ruminacje – nadmierne analizowanie w praktyce
Nie wiem, jak to wygląda u Ciebie, ale w moim przypadku często zaczynało się od drobiazgu. Wystarczyła jedna informacja – może nawet rzucona bez większego znaczenia – a w mojej głowie potrafiła zamienić się w długi, wewnętrzny dialog.
Psychologia nazywa to ruminowaniem – przeżuwaniem tych samych myśli, które zamiast prowadzić do rozwiązania, kręcą się w kółko.
Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że takie momenty wcale nie były próbą znalezienia odpowiedzi, tylko mechanizmem obronnym. To była reakcja na niepewność, na brak kontroli. Jakbym wmawiała sobie, że jeśli wystarczająco długo coś przeanalizuję, to w końcu znajdę odpowiedź. To tak nie działa.
Takie myśli zwykle nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. W dużej mierze są efektem naszych wcześniejszych doświadczeń – tego, co kiedyś nas spotkało i jak nauczyliśmy się reagować.
Myślę, że to normalne, bo każdy z nas dźwiga swoje historie. Ale uświadomienie sobie tego było dla mnie ważnym krokiem, żeby nie wpaść w tę pułapkę ponownie.
Pułapka perfekcjonizmu
Często komplikujemy sobie życie, bo chcemy, żeby wszystko było idealne.
Perfekcjonizm każe nam szukać ukrytych znaczeń, analizować każde słowo i zastanawiać się, czy mogliśmy coś zrobić lepiej.
Brak odpowiedzi na wiadomość? Pewnie coś jest nie tak.
Neutralny komentarz? A może jest w nim ukryte drugie dno.
Perfekcjonizm to jedna z największych pułapek. Nie pozwala nam odpuścić, bo każde niedopatrzenie traktujemy jak osobistą porażkę.
Tymczasem świat nie zawsze wymaga od nas perfekcji. Czasem wystarczy zrobić wystarczająco dobrze i po prostu pójść dalej.
Największy wróg nadmiernego analizowania
Czasem wydaje mi się, że nasza własna głowa to najtrudniejszy przeciwnik, z jakim musimy się zmierzyć. Zamknięci w swoich myślach, analizujemy sytuacje, które często wcale nie wymagają analizy.
A im bardziej próbujemy znaleźć odpowiedź, tym bardziej się w tym gubimy. Jakbyśmy byli w labiryncie, którego sami nigdy nie zaprojektowaliśmy, ale który znamy na pamięć.
Zastanawiam się, czy to nie pustka w życiu powoduje, że tak łatwo wpadamy w te pułapki. Brak celu, czy dążenia do czegoś konkretnego otwiera przestrzeń na pytania, które w rzeczywistości niczego nie rozwiązują.
Kiedy nie mamy jasno określonego kierunku, nasz umysł zaczyna szukać wypełnienia tej pustki. I najczęściej robi to, tworząc nieistniejące problemy.
Realizacja celów życiowych, swojej misji daj nam poczucie sensu. Nie chodzi tu o plany zmiany świata, ale o drobne kroki, które nadają życiu strukturę. To może być praca nad nowym projektem, realizowanie pasji albo zwykłe, codzienne działania, które pomagają nam czuć, że idziemy naprzód.
Brak takiej aktywności sprawia, że zaczynamy błądzić w myślach. Zamiast działać, analizujemy. Zamiast iść dalej, zatrzymujemy się w miejscu i wypełniamy tę stagnację niepotrzebnymi teoriami.
Co mi pomaga?
W trakcie terapii zrozumiałam jedną rzecz: większość tych problemów to iluzje. Nasz umysł tworzy historie, bo nie lubi pustki.
Jak sobie radzę z analizowaniem, jeśli do mnie wraca? W moim przypadku zadziałały trzy rzeczy.
Po pierwsze – świadomość
Kiedy zaczynam czuć, że wpadam w spiralę myśli, zatrzymuję się. To taki moment, kiedy mówię sobie: Hej, poczekaj! Czy to, co teraz czuję, to prawdziwy problem, czy tylko moja głowa próbuje robić z tego wielkie przedstawienie?
Świadomość to pierwszy krok. Nie zawsze jest łatwo, ale już samo zauważenie, że wkręcam się w coś, pomaga mi się uspokoić.
Po drugie – perspektywa
Często zadaję sobie pytanie: Czy za tydzień, miesiąc albo rok w ogóle będę o tym pamiętać? Jeśli odpowiedź brzmi nie, próbuję odpuścić.
Jeśli odpowiedź brzmi tak – piszę potencjalny problem na kartce i zostawiam go na później. Wyznaczam sobie odpowiedni moment w ciągu dnia i wtedy analizuję to, co zapisałam na kartce. Jeżeli trzeba, rozpisuję to w notatniku.
Określam czas – zazwyczaj 5 minut – i kiedy minutnik odlicza upływające sekundy, mielę ten temat na wszystkie sposoby. Jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby po 5 minutach ten problem dalej był problemem. Ostatnio mam tak, że kiedy biorę kartę z problemem, stwierdzam, że to jest już na tyle nudny, że nawet go nie podejmuję do analizy.
Zauważyłam, że większość myśli, które tworzę w głowie, jest ważna tylko w danej chwili. Kiedy spojrzę na nie z dystansu, wydają się tak małe, że aż banalne, mało istotny lub śmieszne.
Po trzecie – otwartość
Kiedyś myślałam, że wszystko muszę rozwiązywać sama. Że przyznanie się do swoich słabości oznacza, że jestem mniej wartościowa. Dziś wiem, że nie muszę być superbohaterką.
Jeśli coś mnie męczy, staram się mówić o tym głośno. Zadaję pytania, przyznaję się, że nie mam odpowiedzi. I wiesz co? Zwykle okazuje się, że świat nie jest aż tak straszny, jak go sobie wyobrażam.
Czy da się całkowicie pozbyć nadmiernego analizowania?
Nie. Niektóre schematy siedzą w nas tak głęboko, że ich rozpracowanie zajmuje miesiące, a czasem lata. Ale już samo uświadomienie sobie, że możemy coś zmienić, daje ulgę. Jakby ktoś zapalił światło w pokoju, w którym błądziliśmy po omacku.
I choć to może brzmieć banalnie: to, że czasem sami sobie komplikujemy życie, nie oznacza, że coś jest z nami nie tak. Oznacza tylko, że jesteśmy ludźmi.
Na zakończenie
Kiedy teraz patrzę na tamtą sytuację z wiadomością na komunikatorze, widzę ją w innym świetle. To nie był problem. To była lekcja. Lekcja, żeby mniej brać do siebie, mniej analizować i więcej ufać – zarówno sobie, jak i światu.
I choć wiem, że pewnie jeszcze wiele razy wkręcę się w coś, co wcale nie jest warte mojej uwagi, to przynajmniej teraz wiem, jak sobie z tym radzić.
Zostaw swój e-mail