Mieszkanie babci Heleny Zofia odwiedziła dopiero trzy tygodnie po pogrzebie. Stała teraz przed drzwiami, obracając w dłoni ciężki klucz. Jeszcze niedawno ściskała go w kieszeni, gdy przychodziła tu z wizytą, czując, jak jego krawędzie wrzynają się w opuszki palców – mała, prywatna forma samokontroli. Ten drobny dyskomfort pozwalał jej zachować spokój, gdy babcia znów zaczynała krytykować wszystko dookoła. Gdy jej spojrzenie ślizgało się po niej jak po czymś nieistotnym. Gdy każde jej słowo, choć na pozór neutralne, kryło w sobie drobne kolce. Gdy przypominała o prostych plecach, grzecznych odpowiedziach i nigdy, przenigdy nie wolno było jej przerywać. Teraz klucz był po prostu kluczem, a mieszkanie – czterdziestoma ośmioma metrami kwadratowymi wypełnionymi rzeczami do uporządkowania.
— Nie musisz tego robić — powiedziała jej matka Inga, gdy Zofia zaproponowała, że zajmie się porządkami. — To, że zmarła, nie znaczy, że nagle musisz udawać, że wszystko między wami było dobrze.
Zofia wzruszyła ramionami, unikając jej wzroku.
— Pracuję z domu. Mam elastyczne godziny. To logiczne, żebym to ja się tym zajęła.
Matka spojrzała na nią z tym specyficznym wyrazem twarzy, jakby chciała coś dodać, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Zofia znała ten wzrok. Towarzyszył jej przez całe dzieciństwo, za każdym razem, gdy babcia Helena mówiła coś szczególnie przykrego, a matka milczała. Spojrzenie, które nauczyło ją, że nie ma co liczyć na wsparcie.
Za drzwiami czekała na Zofię przytłaczająca cisza pustego mieszkania. Weszła do środka i przez chwilę stała nieruchomo, nasłuchując. Spodziewała się usłyszeć babciny głos z głębi korytarza: „To ty, Zośka? Czemu tak późno? Mówiłam, żebyś przyszła przed południem”. Korytarz jednak pozostał pusty, a jedynym dźwiękiem było ciche tykanie zegara ściennego. Zdjęła adidasy i postawiła torbę na szafce z butami w przedpokoju. Przesunęła palcami po wypukłym wzorze na koronkowej serwecie. Mimowolnie poprawiła jej ułożenie – stary nawyk, wyuczony przez lata uwag o tym, jak brakuje jej staranności.
Zapach uderzył ją dopiero teraz – mieszanka różanego płynu do prania, starego drewna i czegoś specyficznego, czego nigdy nie potrafiła nazwać. Po prostu zapach babci Heleny. Kiedyś wydawał jej się przytłaczający, zbyt intensywny. Teraz, już przytłumiony nieobecnością, budził w niej niemal nostalgię.
Ruszyła powoli w głąb mieszkania. W kuchni wszystko stało na swoim miejscu: idealnie równe rzędy słoików, ściereczki złożone w identyczne kwadraty, blat lśniący czystością. Babcia zawsze powtarzała, że porządek w kuchni to podstawa, tak jakby nieułożone naczynia były oznaką moralnego upadku. Zofia otworzyła lodówkę – zamiast znajomego błysku światła i chłodu powitała ją tylko ciemność. Ktoś już odłączył prąd. Pewnie ciotka Joanna, zawsze pierwsza do praktycznych spraw.
W sypialni stało biurko, na którym babcia płaciła rachunki, pisała listy i szyła na maszynie, gdy jeszcze miała siłę. Zofia przesunęła palcami po gładkim, solidnym drewnie. Zawsze chciała przy nim usiąść, ale słyszała niezmiennie to samo: „Zośka! Nie dotykaj! Wszystko poprzestawiasz”. Teraz też się zawahała, mimo że wiedziała, jak irracjonalne jest to uczucie. Otworzyła górną szufladę. Spodziewała się znaleźć dokumenty, rachunki, może stare wizytówki. Dokumentację życia, które znała — surowego, uporządkowanego i pozbawionego spontaniczności. Zamiast tego zobaczyła zeszyt w twardej, ciemnozielonej oprawie. Sięgnęła po niego ostrożnie, z dziwnym przeczuciem, że dotyka czegoś, co nie powinno istnieć.
Nie był to elegancki album ze zdjęciami, jakie babcia Helena trzymała na półce w salonie i nigdy do niego nie zaglądała. Ten był zniszczony, z zagiętymi rogami i wyblakłym grzbietem. Usiadła na krześle przy biurku. W żołądku poczuła dziwny ciężar. To była świadomość naruszania granicy, której nie powinna przekraczać. Otworzyła zeszyt. Na pierwszej stronie, zapisanej starannym pismem babci, widniał prosty napis: „Przepisy”. Poniżej data: 1965. Zofia zamrugała ze zdziwieniem. Babcia Helena miała wtedy dwadzieścia siedem lat. Mniej niż ona teraz.
Przekartkowała zeszyt. Był pełen przepisów zapisanych wyblakłym już atramentem, z dopiskami na marginesach. „Dodać więcej śmietany”, „Zostawić dłużej w piekarniku”, „Nie kroić gorącego!”. Między stronami, jak zasuszone kwiaty, tkwiły luźne karteczki z bazgrołami i notatkami. Niektóre wypadły na biurko, gdy mocniej potrząsnęła zeszytem. Jeden z takich skrawków przykuł jej uwagę – mały wycinek z gazety o jakimś konkursie kulinarnym z 1968 roku. Na marginesie znajoma ręka zanotowała: „Wysłałam przepis. Może tym razem się uda”. Zofia nigdy nie słyszała o żadnym konkursie. Nigdy nie słyszała, by babcia marzyła o czymkolwiek poza utrzymaniem nieskazitelnego domu i wychowaniem porządnych dzieci. Przekartkowała dalej, zatrzymując się przy przepisie na tort bezowy z kremem cytrynowym. Z boku strony, zapisane w pośpiechu: „Zachwyceni! Szczególnie T. Powiedział, że powinnam założyć własną cukiernię. Może kiedyś…”.
Jej dziadek miał na imię Tadeusz. Zofia próbowała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziała swoją babcię piekącą tort bezowy. W jej wspomnieniach była tylko szarlotka – zawsze ta sama, ciasto drożdżowe na niedzielę i sernik na Wielkanoc. Proste, sprawdzone, bez niespodzianek wypieki. Dalsza część przepisów miała coraz mniej notatek, a te, które się pojawiały, były bardziej techniczne. „Mniej cukru”, „Upiec w niższej temperaturze”. Aż do przepisu na rosół z kury, gdzie na marginesie znalazła notatkę innym charakterem pisma: „Najlepszy na świecie! I”.
Zofia przyjrzała się notatce uważniej. To rzeczywiście był charakter pisma jej matki, ale jakiś młodszy, bardziej koślawy. Nigdy nie myślała o swojej mamie jak o małej dziewczynce, która zachwycała się babcinym rosołem. W jej wspomnieniach zawsze była napięta relacja między nimi – mama Inga cicha, wycofana w obecności babci Heleny, czekająca na krytykę.
Zeszyt wydawał się nagle cięższy i przygniatał ją swoim istnieniem. Zamknęła go ostrożnie i odłożyła na biurko. Metodycznie zaczęła sprawdzać zawartość szuflad, szukając dokumentów, które miała uporządkować. Faktury, polisy ubezpieczeniowe, stare dowody osobiste. W drugiej skrytce z prawej strony, pod stertą rachunków, znalazła kilka niewielkich, kieszonkowych kalendarzy. Wzięła pierwszy z czerwoną, popękaną skórą i wytartym złotym napisem „1991”. Rok, w którym urodziła się Zofia. Zawahała się, po czym otworzyła kalendarz na pierwszej stronie. Na wewnętrznej okładce widniał napis: „Helena Pawlak” i numer telefonu, który rozpoznała – stary, domowy numer, nieużywany od lat.
Przewracała powoli strony, tygodnie, miesiące. W większości puste lub z krótkimi notatkami: „poczta”, „lekarz 10:00″, „zegarmistrz”. W październiku, w dniu jej urodzin, znalazła tylko jedno słowo: „Wnuczka”. Ani gratulacji, ani radości czy ekscytacji, tylko suche stwierdzenie faktu. Ciekawość pchnęła ją do przejrzenia kolejnych terminarzy. Gdy dotarła do marca 1994 roku, zobaczyła coś dziwnego. Od piątego dnia miesiąca zaczynały się regularne wpisy: „Szpital, 16:30”, powtarzające się przez kolejne dni. Codziennie to samo, przez prawie dwa tygodnie. Potem, pod datą 27 marca, tylko jedno słowo, zapisane tak mocno, że przebijało na drugą stronę: „Pogrzeb”.
Zofia zdrętwiała. W jej rodzinie nie było żadnych śmierci w tym okresie, przynajmniej o żadnych nie słyszała. Nawet jeśli ktoś zmarł, to nie miała pojęcia, skąd się wzięły te regularne wizyty w szpitalu. Babcia Helena zawsze powtarzała, że nie znosi szpitali, że woli umrzeć w domu niż leżeć między tymi wszystkimi chorymi.
Z tylnej kieszeni kalendarza wypadła mała, pożółkła fotografia. Podniosła ją ostrożnie. Przedstawiała młodą kobietę w białej sukience, śmiejącą się do obiektywu. Za nią stał wysoki mężczyzna, obejmując ją w talii, z twarzą napół odwróconą. Wyglądał, jakby ktoś zawołał go w ostatniej chwili. Kobieta miała średniej długości, ciemne włosy i szerokie brwi. Zofia rozpoznała ten uśmiech. Ten sam, który widywała na własnych zdjęciach. To była jej babcia. Roześmiana, młoda, wpatrzona w obiektyw z taką radością, jakiej wnuczka nigdy u niej nie widziała. Obróciła zdjęcie. Na odwrocie, wyblakłym już tuszem, napisano: „Z Waldkiem, Sopot 1959”. Nigdy nie słyszała tego imienia w swojej rodzinie. Jej dziadek przecież miał na imię Tadeusz.
Zegar w salonie wybił drugą. Wzdrygnęła się, wyrwana z zamyślenia. Miała przyjść na dwie godziny, skoncentrować się na dokumentach, zrobić spis rzeczy. A zamiast tego siedziała przy biurku, wpatrując się w zdjęcie kobiety, której najwyraźniej nie znała. Kobiety, która kiedyś była nad morzem z tajemniczym mężczyzną, marzyła o własnej cukierni i trzymała zeszyt z przepisami, w którym zapisywała nie tylko składniki, ale i fragmenty swojego życia. Za mniej niż godzinę miała tu przyjść jej matka, która poprosiła, żeby zajęła się tylko papierami. Resztę miały wyrzucić, bo i tak prawie wszystko poszło do śmietnika, gdy babcia przeprowadzała się pół roku wcześniej do domu spokojnej starości, który sama skrupulatnie wybrała. Nie było się więc nad czym rozczulać.
A jednak Zofia odkryła ślady życia ukryte na marginesach. Fragmenty historii, której nikt jej nie opowiedział. Historii kobiety, której prawdziwa twarz pozostawała w cieniu przez wszystkie te lata. Odłożyła zdjęcie na miejsce i spojrzała na biurko, gdzie leżał otwarty kalendarz z tajemniczymi wizytami w szpitalu, i zeszyt z przepisami, skrywający marzenia o konkursie i własnej cukierni. Nie miała pojęcia, co jeszcze kryje się w tych czterech ścianach. Ale nagle poczuła, że chce się tego dowiedzieć. Może to była ostatnia szansa, by zrozumieć kobietę, która była jej babcią – osobę, która tak często sprawiała jej ból, a jednocześnie pozostawiła po sobie te ukryte ślady innego, może nawet szczęśliwego, życia.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi wejściowych i szybko zamknęła kalendarz. Inga była punktualna jak zawsze.
— Znalazłaś dokumenty? — zapytała matka, wchodząc do pokoju. Miała na sobie jasny żakiet, włosy krótkie, rozpuszczone, a w dłoni trzymała kubek kawy na wynos. Oczy miała podkrążone po nocnym dyżurze w szpitalu. Pracowała jako pielęgniarka od ponad dwudziestu lat. Mimo wyczerpania, które często przynosiła ta praca, Inga nigdy nie narzekała. Dla niej ten zawód był czymś więcej niż pracą – był powołaniem i sposobem pomagania innym.
— Część — odpowiedziała Zofia, wstając od biurka. — Ale znalazłam też coś innego. Inga spojrzała na nią pytająco.
— Co takiego?
Zofia wskazała na zeszyt z przepisami i kalendarz.
— W kalendarzu z 1994 roku babcia ma zapisane codzienne wizyty w szpitalu przez prawie dwa tygodnie w marcu, a potem… pogrzeb — powiedziała. — Wiesz, kto wtedy umarł?
Twarz Ingi stężała. Odstawiła kubek z kawą na biurko i przez moment wyglądała, jakby rozważała, co powiedzieć.
— Dlaczego pytasz?
— Bo nigdy o tym nie słyszałam. A jeśli to był ktoś z rodziny?
— To była… skomplikowana sprawa — przerwała jej mama, siadając na krześle. — Nie wszyscy zmarli zasługują na wspomnienia.
Zofia uniosła brwi, zaskoczona tym chłodem w głosie matki.
— Co masz na myśli?
Inga milczała przez chwilę, toczyła wewnętrzną walkę. W końcu westchnęła.
— To był pogrzeb Krystyny Sadurskiej.
— Kto to? — Zofia zmrużyła oczy, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek słyszała to nazwisko. — Jakaś dalsza rodzina?
Inga zaśmiała się cicho, ale w tym śmiechu nie było rozbawienia.
— Nie. To była rodzona siostra twojej babci.
— Czekaj, to babcia miała siostrę? — zapytała z niedowierzaniem. — Dlaczego nigdy o niej nie mówiła?
— Bo Krystyna zaginęła, gdy babcia miała czternaście lat — powiedziała cicho Inga. — W 1949 roku. Wyszła rano do szkoły i nie wróciła. Przez lata wszyscy myśleli, że została porwana i że nie żyje.
Zofia próbowała przetworzyć tę informację.
— I co się z nią stało? — zapytała.
— Uciekła — odpowiedziała Inga. — Sama. Celowo. I ukrywała się przez prawie pięćdziesiąt lat.
— Dlaczego uciekła?
Inga zawahała się, sięgając po kubek z kawą.
— Nie jestem pewna. Babcia nigdy o tym szczegółowo nie mówiła. Coś związanego z ich ojcem, z jego zachowaniem wobec Krystyny.
Zofia poczuła nagły chłód.
— I co? Jak babcia ją odnalazła?
— Nie odnalazła — Inga westchnęła. — To Krystyna odezwała się pierwsza. W lutym 1994 roku babcia dostała telefon od kobiety, która przedstawiła się jako jej siostra. Była w szpitalu, umierając na raka płuc. Chciała się spotkać.
— I babcia poszła? — Zofia była szczerze zadziwiona. Jej babcia, która gardziła sentymentami, nagle rzuca wszystko i codziennie przez dwa tygodnie jeździ do szpitala do kobiety, której nie widziała przez pół wieku?
— Tak — Inga skinęła głową. — Jeździła tam każdego dnia aż do śmierci Krystyny. Ale… — zawahała się. — Nigdy nie chciała, żeby ktokolwiek inny z rodziny ją odwiedził. Mówiła, że Krystyna nie chce nikogo widzieć, tylko ją.
Zofia próbowała sobie wyobrazić te spotkania. Dwie siostry, rozdzielone przez prawie całe swoje życie, spotykają się, dopiero gdy jedna z nich umiera. Zastanawiała się, o czym mogły rozmawiać i co miały sobie do powiedzenia po tylu latach.
— I nikt inny nie był na pogrzebie?
— Byliśmy ja, tata, ciotka Joanna i wujek Romek i chyba jeszcze kilka osób — Inga spojrzała przez okno, była nie do końca obecna w pokoju. — Babcia stała jak posąg. Nie płakała. Po powrocie zamknęła się w swoim pokoju na dwa dni. A kiedy w końcu wyszła, była inna.
— Inna?
— Bardziej surowa. Bardziej krytyczna. Jakby coś w niej pękło — Inga spojrzała na córkę, a w jej oczach było coś, czego Zofia nie umiała nazwać. — To wtedy zaczęła być szczególnie trudna dla ciebie. Jakby… przenosiła na ciebie coś, z czym sama nie mogła sobie poradzić.
Zofia poczuła, jak coś w niej drgnęło. Więc jej dziecięce wspomnienia były prawdziwe. Babcia rzeczywiście stała się ostrzejsza, bardziej surowa akurat w tamtym okresie. Zawsze myślała, że to ona była problemem.
— Myślisz, że miała wyrzuty sumienia? — zapytała cicho. — Że nie chroniła siostry przed ich ojcem?
— Nie wiem — Inga pokręciła głową. — Ale coś musiało się między nimi wydarzyć w tamtym szpitalu. Coś, co ją zmieniło.
Zofia spojrzała na stare zdjęcie, które wciąż trzymała w dłoni.
— A ten mężczyzna? Waldek. Kim on był?
Inga wzięła od niej fotografię i przyjrzała się jej z uwagą.
— To był narzeczony babci — powiedziała w końcu. — Jej wielka miłość.
— Przed dziadkiem?
— Tak — Inga oddała jej zdjęcie. — Byli zaręczeni, planowali ślub. Babcia miała wtedy ledwie osiemnaście lat, całe życie przed sobą. Waldek zginął w wypadku samochodowym w 1959 roku, na kilka tygodni przed ceremonią.
Zofia poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach. Kolejna strata. Kolejny cios.
— I wtedy poznała dziadka?
— Nie od razu. Podobno przez prawie rok nie wychodziła z domu. Potem wyjechała do Łodzi, tam poznała dziadka — Inga przesunęła palcem po brzegu zdjęcia. — Pobrali się dość szybko. Myślę, że babcia po prostu potrzebowała znaleźć w kimś oparcie.
Zofia przyglądała się uważniej zdjęciu. W uśmiechu młodej Heleny było coś tak czystego, tak pełnego nadziei. Zastanawiała się, kim była ta kobieta, zanim życie ją złamało. Zanim stała się surową babcią, która niczego nie potrafiła pochwalić, która zawsze znajdowała powód do krytyki.
— Czy babcia kiedykolwiek była… szczęśliwa? — zapytała cicho.
Inga spojrzała na nią z zaskoczeniem.
— Myślę, że była — odpowiedziała po chwili namysłu. — Z Waldkiem na pewno. I może na początku z dziadkiem. Kiedyś mówiła, że mieli plany, by otworzyć własną cukiernię. Ona miała się tym zajmować. Nawet poszła na kurs cukierniczy.
— Stąd te przepisy — Zofia wskazała na zeszyt.
— Tak. Jednak wszystko się zmieniło, gdy wyjechali z Łodzi do Warszawy — Inga westchnęła. — Nie wiem dokładnie, co się stało. Nagle dziadek przestał być zainteresowany prowadzeniem biznesu. Wstąpił do wojska, z czasem został nawet kapitanem. Urodziła się Joanna, potem ja. A babcia powoli stała się taka, jak ją znasz. A raczej znałaś.
Zofia czuła, jak obrazy babci nakładają się w jej głowie jak warstwy przezroczystej kalki – młoda dziewczyna, która straciła siostrę; zakochana kobieta, której odebrano miłość; żona, która porzuciła marzenia; babcia, która dążyła do perfekcji we wszystkim, bo życie nauczyło ją, że niczego nie można kontrolować.
— Mamo… — zaczęła powoli. — Myślisz, że jest jakiś sposób, żeby dowiedzieć się więcej o tym, co się stało w szpitalu między babcią a Krystyną?
Inga pokręciła głową.
— Po co? To było trzydzieści lat temu. Nie wszystkie tajemnice muszą być odkryte.
— Żeby zrozumieć — odpowiedziała Zofia. — Żeby móc w końcu domknąć tę historię. Dla mnie, dla ciebie… może nawet dla babci.
Inga spojrzała na nią wzrokiem pełnym zwątpienia.
— Jest… — zawahała się. — Jeszcze jedna osoba, która mogłaby coś wiedzieć. Ciotka Stefania, siostra dziadka Tadka. Mieszka teraz w domu opieki niedaleko Warszawy. Ona i babcia nigdy nie były blisko, ale była na pogrzebie Krystyny. I wydaje mi się, że znała tę historię lepiej niż ktokolwiek z nas.
— Masz jej adres?
— Jest gdzieś w moim notatniku na telefonie — Inga wstała, poprawiając żakiet. — Jej wnuczek mi wysłał, jeszcze zanim poobrażał się na wszystkich z naszej rodziny. Wyślę ci SMS-em. Tylko bądź delikatna. To starsza kobieta. I te wydarzenia… To nie jest łatwa sprawa.
Gdy drzwi zamknęły się za matką, Zofia została sama w mieszkaniu babci, otoczona fragmentami historii, które dopiero zaczynała składać. Jakaś część niej chciała po prostu dokończyć to, po co tu przyszła – spakować dokumenty, zrobić porządek i wyjść, zostawiając przeszłość za sobą. Ale inna cząstka, nalegała, by iść głębiej i wreszcie zrozumieć, co się działo przez lata w jej rodzinie.
Wróciła do biurka i jeszcze raz otworzyła zeszyt z przepisami, przewracając kartki z większą uwagą. Teraz, wiedząc, że babcia miała siostrę, która zaginęła, patrzyła na te stronice inaczej. Pierwsze przepisy zapisane były w 1965 roku, szesnaście lat po zaginięciu Krystyny. To, co wydawało się początkiem, było tak naprawdę środkiem historii. Zastanawiała się, czy gdzieś tutaj są jakieś ślady jej ciotki, o której istnieniu nie miała pojęcia. Jakieś wspomnienia, które babcia ukryła między wierszami swoich przepisów, w notatkach o kremie, który trzeba ubijać dłużej, o cieście, które wymaga więcej cierpliwości.
Nagle telefon w jej kieszeni zawibrował. Wiadomość od Ingi: „Dom opieki Złota Jesień w Jabłonnie, ul. Modlińska 284. Stefania Wrona, pokój 24. Zadzwoń przed wizytą”.
Zofia spojrzała na zegarek. Było dopiero po trzeciej. Jeśli wyjdzie teraz, zdąży pojechać do Jabłonny i wrócić przed wieczorem. Wstała, zebrała swoje rzeczy i już miała wychodzić, gdy zatrzymała się przy biurku. Po chwili wahania sięgnęła po zeszyt z przepisami, zdjęcie babci z Waldkiem i kalendarz z 1994 roku. Schowała je do torby. Wychodząc z mieszkania, miała poczucie, że babcia Helena obserwuje ją tym swoim surowym spojrzeniem, które znała tak dobrze. Tym razem nie czuła lęku czy potrzeby sprostania jej wymaganiom. Czuła determinację, by zrozumieć kobietę, która stała za tą maską.
***
Dom opieki „Złota Jesień” okazał się nowoczesnym, dwupiętrowym budynkiem z dużymi oknami i jasną elewacją. Otaczał go zadbany ogród z ławkami i alejkami wysypanymi żwirem. Przypominał bardziej ekskluzywny hotel niż placówkę dla seniorów. Zofia zaparkowała samochód na niewielkim parkingu i spojrzała na wiadomość od matki: „Zadzwoń przed wizytą”, ale zignorowała tę radę. Była już na miejscu, a telefon do obcej osoby wydawał jej się zbędną formalnością. Przy wejściu musiała zapisać się w księdze gości. Młoda recepcjonistka o rudych włosach spojrzała na nią znad okularów.
— Dzień dobry, do kogo pani przyszła?
— Dzień dobry. Do Stefanii Wrony, pokój 24 — odpowiedziała Zofia.
Kobieta uniosła brwi.
— Pani Wrona nie przyjmuje dziś gości. Była u niej fizjoterapeutka, jest zmęczona.
Zofia zawahała się. Przyjechała tu prawie godzinę i nie chciała wracać z niczym.
— To bardzo ważne — nalegała. — Jestem jej… — zawahała się — daleką krewną.
Recepcjonistka westchnęła, sięgając po telefon.
— Zobaczmy, co powie jej wnuk. Jest teraz u niej.
W tym momencie drzwi windy otworzyły się i wyszedł z nich mężczyzna. Na oko czterdziestoletni, wysoki, o ciemnych włosach opadających na czoło i okularach. Niósł papierową torbę z logo pobliskiej apteki.
— Panie Michale — zawołała recepcjonistka. — Ta pani chce odwiedzić pani babcię.
Mężczyzna odwrócił się i zmierzył Zofię uważnym spojrzeniem. Jego twarz wydawała się dziwnie znajoma, jakby gdzieś już ją widziała, choć nie potrafiła umiejscowić tego wspomnienia.
— Jestem Zofia — przedstawiła się. — Wnuczka Heleny Pawlak.
Twarz Michała natychmiast się zmieniła. Zofia wyczytała z niej coś na pograniczu zaskoczenia i niechęci.
— Heleny Pawlak? — powtórzył, a jego głos brzmiał chłodno. — Dawno nie słyszałem tego nazwiska.
Zofia poczuła się nieswojo. Ewidentnie chodziło o konflikt, o którym wspomniała jej matka.
— Przyjechałam porozmawiać z panią Stefanią — powiedziała. — Moja babcia Helena zmarła ponad trzy tygodnie temu i…
— Wiem, że zmarła — przerwał jej. — Babcia pytała, czy pójdziemy na pogrzeb, ale poleciłem, żeby oszczędziła sobie tych nerwów.
Zofia nie wiedziała, jak zareagować. Nie spodziewała się takiej wrogości.
— Przepraszam, ale nie wiem, o co chodzi — powiedziała wprost. — Cokolwiek wydarzyło się w… — urwała, po czym szybko wróciła. — W naszej rodzinie, ja o tym nie wiem.
Michał przyglądał się jej przez chwilę, jego oczy ściągnęły się lekko za szkłami okularów.
— I o to właśnie chodzi — odparł w końcu. — Nikt nigdy nic nie wie. Sekrety waszej rodziny zostają sekretami, aż wszyscy zainteresowani umrą.
Zofia poczuła, jak jej cierpliwość się kończy. Przyjechała tu po informacje, a nie po to, by mierzyć się z urazami, których nie rozumiała.
— Właśnie dlatego tu jestem — powiedziała ostrzej, niż zamierzała. — Żeby poznać te sekrety. Spędziłam całe życie, nie rozumiejąc, dlaczego babcia jest taka, jaka jest. Teraz kiedy już jej nie ma, znajduję rzeczy, sugerujące, że miała życie, o którym nic nie wiem. Chcę zrozumieć, a pani Stefania może być jedyną osobą, która pomoże mi poskładać tę historię.
Coś w jej szczerości go dotknęło, bo jego postawa nieco złagodniała.
— Po co ci to wiedzieć? — zapytał, ale już bez poprzedniej wrogości.
— Żeby zrozumieć. I może odzyskać jakąś część babci, którą straciłam, nigdy jej nie poznając.
Michał milczał przez chwilę. W myślach rozważał jej słowa. W końcu westchnął.
— W porządku. Możesz wejść do babci, ale pod warunkiem, że ja też będę przy tej rozmowie.
— Dlaczego?
— Bo prowadzę drzewo genealogiczne rodziny — powiedział, a w jego głosie pojawiła się nuta dumy. — I też chciałbym dowiedzieć się więcej. Szczególnie o Krystynie.
Zaskoczona uniosła brwi.
— Więc wiesz o Krystynie?
— O zaginionej siostrze twojej babci? Oczywiście! Dokumenty o jej zniknięciu to jedne z nielicznych śladów, jakie po niej zostały. Zawsze mnie ciekawiło, co się z nią stało.
Zofia poczuła ulgę. Może jednak ta wizyta nie będzie stratą czasu.
— Zgoda — powiedziała. — Możesz zostać przy naszej rozmowie.
Pokój 24 znajdował się na drugim piętrze. Był jasny i przestronny, z widokiem na ogród. Ciotka Stefania siedziała w fotelu przy oknie, z książką na kolanach. Była drobną kobietą po osiemdziesiątce, z białymi, starannie upiętymi włosami i bystrymi oczami. Ręce miała drobne, pokryte plamami starczymi, ale widać było, że to dłonie osoby, która gównie zajmowała się domem.
— Babciu, mamy gościa — powiedział Michał, wchodząc pierwszy. — To Zofia, wnuczka Heleny Pawlak.
Staruszka odwróciła się i zmierzyła ją spojrzeniem tak przenikliwym, że Zofia poczuła się, jakby właśnie prześwietlił ją rentgen.
— Heleny? — powtórzyła, a jej głos był zaskakująco silny i wyraźny. — Czego chce od nas jej wnuczka?
Zofia podeszła bliżej, starając się nie okazać zdenerwowania.
— Dzień dobry, pani Stefanio — powiedziała. — Przepraszam, że przychodzę bez zapowiedzi. Chciałam porozmawiać o mojej babci i o jej siostrze Krystynie.
Stefania zamarła. Coś w jej twarzy wyraźnie się zmieniło. Szybko jednak wróciła do swojej stoickiej postawy.
— Skąd wiesz o Krystynie?
— Znalazłam zapisy w kalendarzu babci — Zofia otworzyła torbę i wyjęła terminarz, podając go starszej kobiecie. — W marcu 1994 roku babcia jeździła codziennie do szpitala, a potem w zapisach jest data pogrzebu. Mama powiedziała mi, że to była Krystyna, zaginiona siostra babci.
Stefania otworzyła kalendarz, jej palce delikatnie dotykały kartek, niczym cennych artefaktów. Podniosła wzrok i spojrzała na wnuka.
— Wiesz coś więcej o tym pogrzebie? — zapytał Michał, siadając na krześle obok fotela babci. — W moich notatkach mam tylko, że Krystyna zaginęła jako nastolatka w 1949 roku. Nie wiedziałem, że się odnalazła.
— Nie odnalazła się tak, jak myślisz — powiedziała cicho Stefania. — Nawiązała kontakt tylko dlatego, że wiedziała, że umiera.
Zofia usiadła na drugim krześle, naprzeciwko Stefanii.
— Co tam się wydarzyło? Dlaczego Krystyna zaginęła?
Staruszka westchnęła głęboko, zamykając kalendarz.
— To nie jest łatwa historia — powiedziała. — I nie jestem pewna, czy powinnam ją opowiadać.
— Proszę — nalegała Zofia. — Muszę wiedzieć. Babcia nigdy nie rozmawiała o przeszłości, a teraz, gdy jej nie ma, zostało tylko mnóstwo pytań.
Stefania spojrzała na nią, potem na Michała, jakby szukała w nim potwierdzenia. W końcu pokiwała głową.
— Dobrze — zgodziła się. — Ale zanim zacznę, chciałabym zobaczyć ten zeszyt z przepisami, który znalazłaś. Helena zawsze go ze sobą nosiła, ale nigdy nikomu nie pozwalała do niego zajrzeć.
Zofia była zaskoczona, że Stefania wiedziała o zeszycie, ale bez słowa wyjęła go z torby i podała staruszce. Ciotka przerzuciła kilka stron. Nagle jej oczy zaszły łzami, gdy zatrzymała się przy przepisie na słodkie bułki z lukrem.
— Drożdżówki z malinami… — szepnęła. — Helena zawsze je robiła, gdy ktoś miał urodziny. Były pyszne! Nigdy nie chciała zdradzić przepisu. Zawsze trzymała go w sekrecie.
Zofia w życiu nie jadła babcinych drożdżówek. Za jej czasów Helena mówiła, że nie ma ochoty już piec.
— Co się stało z Krystyną? — zapytała ponownie, nie chcąc dać staruszce czasu na zmianę zdania.
Stefania zamknęła zeszyt i położyła go na kolanach.
— Uciekła — powiedziała wprost. — Od swojego ojca, który nadużywał swojej pozycji. — Spojrzała znacząco na Zofię, dając do zrozumienia, co ma na myśli. — Helena o tym wiedziała.
Zofia poczuła, jak coś w niej zamiera.
— Wiesz, jak to jest, gdy ojciec, człowiek, którego wszyscy szanują, którego uważają za porządnego obywatela, w zaciszu własnego domu staje się potworem? — kontynuowała Stefania. Jej głos był teraz cichszy, odległy, jakby mówiła o czymś, co wydarzyło się wczoraj, a nie ponad pół wieku temu. — Krystyna miała piętnaście lat, gdy to się zaczęło. Helena — trzynaście. Ich matka nie żyła od dwóch lat, zmarła na gruźlicę.
— I nikt nic nie zrobił? — zapytał Michał napiętym głosem.
— A niby kto miał coś zrobić?! — Stefania parsknęła gorzko. — W tamtych czasach takie rzeczy zamiatało się pod dywan. Rodzina to świętość. Co się dzieje za zamkniętymi drzwiami, zostaje tajemnicą rodzinną.
— Ale skąd pani o tym wie? — zapytała Zofia.
— Helena mi powiedziała wiele lat później. Dobrze wiedziałam, że coś jest nie tak, jeszcze zanim mi to wyznała. W naszym bloku mieszkała rodzina z podobnym… — odchrząknęła i dokończyła — …problemem.
Michał otworzył brulion, który wyjął z kieszeni i zaczął robić notatki. Zofia patrzyła na nich w milczeniu, próbując przetworzyć to, co właśnie usłyszała.
— Co dokładnie stało się z siostrą babci? — zapytała, ponaglając.
— W 1949, po roku cierpienia w czterech ścianach nastoletnia Krystyna nie wytrzymała i postanowiła uciec. Po prostu nie wróciła ze szkoły. Zniknęła. Szukali jej przez tygodnie. Ojciec zgłosił zaginięcie na posterunku Milicji Obywatelskiej, ale w tamtych czasach takie sprawy nie były priorytetem. Polska dopiero co podnosiła się z wojennych zniszczeń, tysiące ludzi przemieszczało się po kraju, szukając nowego życia. Zaginięcia, zwłaszcza nastolatków, często klasyfikowano jako dobrowolne ucieczki i nie poświęcano im wiele uwagi. — Stefania zacisnęła usta. — Poza tym ich ojciec był lokalnym działaczem partyjnym. Miał znajomości. Wystarczyło kilka rozmów, by poszukiwania ograniczyły się do formalnego protokołu. Wydaje mi się, że był zadowolony. Helena mówiła mi kiedyś, że widziała go pijanego, jak śmiał się i mówił, że „ta mała suka w końcu uciekła”. Helena została sama.
Zofia poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. To było gorsze, niż się spodziewała.
— I co? Gdzie była Krystyna przez te wszystkie lata? — dopytywał Michał.
— Tego dokładnie nie wiem. Helena nigdy mi wszystkiego nie powiedziała. Ale wiem, że Krystyna uciekła do Poznania. Wyszła za mąż, zmieniła nazwisko i miała dzieci.
— Dzieci? — uniósł brwi. — Czyli mamy żyjących krewnych, o których nie wiemy?!
— Miała syna i córkę. Nie znam ich imion ani nazwisk. Podobno Krystyna nie miała z nimi kontaktu. Pokłócili się, gdy jej mąż zmarł. Helena dowiedziała się tego dopiero w 1994 roku, gdy Krystyna do niej zadzwoniła.
— To dlaczego Krystyna się odezwała po tylu latach? — kontynuował.
— Umierała — powiedziała wprost Stefania. — Rak płuc, czwarte stadium. Został jej może miesiąc życia. Chciała zobaczyć siostrę przed śmiercią.
— I babcia do niej jeździła — dopowiedziała Zofia.
— Tak, codziennie, przez dwa tygodnie — potwierdziła Stefania. — Mówiła, że Krystyna bardzo cierpiała. Fizycznie i psychicznie. Większość czasu spędzały na tym, że siostra o wszystkim jej opowiadała. O swoim życiu, o ucieczce, o tym, jak pracowała jako sprzątaczka, potem kelnerka, jak poznała męża, jak urodziła dzieci, jak odziedziczyła kamienicę po jego śmierci. I… — Stefania zawahała się.
— I co? — zapytał Michał, nie odrywając wzroku od notesu.
— I jak jej syn miał skłonność do nadużywania alkoholu. Jak znęcał się nad własnym dzieckiem. Jak historia zatoczyła koło.
Zofia zamknęła oczy. Myśl o tym, że trauma przechodziła z pokolenia na pokolenie, była przytłaczająca.
— Helena bardzo się tym przejęła — kontynuowała Stefania. — Zawsze obwiniała się, że nie zdołała ochronić Krystyny. Że nie uciekła razem z nią.
— Dlaczego nie uciekła? — zapytała Zofia.
— Tego nie wiem. Może bała się. Może myślała, że nikt jej nie uwierzy. A może po odejściu Krystyny ojciec zostawił ją w spokoju. Nigdy mi o tym nie powiedziała wprost.
Zofia spojrzała na zdjęcie Heleny z Waldkiem, które wyjęła z torby.
— A co z tym mężczyzną ze zdjęcia? Podobno miał na imię Waldek. Mama powiedziała, że był narzeczonym babci, ale zmarł przed ich ślubem.
Stefania wzięła zdjęcie i uśmiechnęła się lekko.
— Waldek… Tak, pamiętam opowieści o nim. Był przystojny, energiczny. Helena go poznała, gdy pracowała w wakacje przy zbiorach jabłek. Miała wtedy zaledwie siedemnaście lat. Waldek przyjeżdżał tam z miasta ze swoim ojcem, który był właścicielem wytwórni soków owocowych. Ach… to była jej wielka miłość.
— Co się z nim stało?
— Zginął w wypadku samochodowym w 1959 roku — Stefania przerwała, a jej wzrok stał się nieobecny, jakby cofnęła się w czasie. — Helena opowiadała mi o tym tylko raz. Waldek jechał z Warszawy, gdzie załatwiał ostatnie formalności przed ich ślubem. Kupił jej pierścionek, miał go w kieszeni. Podobno było już ciemno, padał deszcz. Na zakręcie ciężarówka wioząca drewno niespodziewanie zjechała na jego pas. Świadkowie mówili, że nie miał szans. Zginął na miejscu, wciśnięty między kierownicę a fotel. Helena była zdruzgotana.
Zofia zacisnęła dłonie na kolanach, próbując ukryć ich drżenie. Nigdy nie myślała o babci jako o ofierze tragedii. Nigdy nie widziała w niej młodej dziewczyny, której życie rozsypało się na kawałki w jeden deszczowy wieczór.
— Helena była zdruzgotana — kontynuowała Stefania. — To po jego śmierci wyjechała do Łodzi, gdzie poznała Tadeusza — zawahała się, po czym dodała. — Mojego brata.
— Czy to prawda, że planowali razem z wujkiem Tadkiem otworzyć cukiernię? — zapytał Michał.
— Tak, to było marzenie Heleny. Miała do tego talent. Jej wypieki były najlepsze w całej rodzinie — Stefania pogładziła palcami okładkę zeszytu z przepisami. — Ale po przeprowadzce do Warszawy wszystko się zmieniło. Tadeusz poszedł do wojska, zaczął robić karierę. Urodziła się Joanna, później Inga i już nie było mowy o cukierni.
— Co się właściwie stało po śmierci Krystyny? — zapytała Zofia, wracając do głównego tematu. — Mama wspominała, że babcia bardzo się zmieniła po jej pogrzebie.
Stefania skinęła głową.
— Tak, to prawda. Zmieniła się. Stała się bardziej zamknięta w sobie. Jakby coś w niej zgasło — staruszka westchnęła. — Myślę, że to był ciężar tajemnicy, który w końcu ją złamał. Krystyna nie tylko opowiedziała jej o swoim życiu, ale dała jej też listy.
— Jakie listy? — zapytali jednocześnie Zofia i Michał.
— Listy, które Helena pisała do niej po jej zaginięciu.
Zofia zmarszczyła brwi.
— Ale… skoro Krystyna zaginęła, jak babcia mogła pisać do niej listy?
— Bo Krystyna nie zaginęła dla Heleny — powiedziała powoli Stefania. — One utrzymywały kontakt przez lata. Potajemnie.
Zofia poczuła, jak jej serce przyspiesza. To była ostatnia rzecz, której się spodziewała.
— Chce pani powiedzieć, że babcia wiedziała, gdzie jest Krystyna przez cały ten czas?
— Tak — potwierdziła Stefania. — Helena pomagała jej finansowo. Wysyłała pieniądze, kiedy Krystyna ją o to prosiła. Jednak nigdy się nie spotkały, aż do czasu wizyt w szpitalu w 1994 roku. Krystyna nie chciała się widywać. Bała się, że ktoś ze starej rodziny ją znajdzie. Nigdy wcześniej też nie powiedziała Helenie, że jest ciężko chora.
— Przecież jej ojciec umarł w 1972 roku, a innej rodziny chyba nie miały — powiedział Michał, sprawdzając coś w swoim notesie.
— Tak, ale lęk pozostał — Stefania pokręciła głową. — To nie jest coś, co odchodzi, gdy źródło strachu znika. Krystyna nie chciała wracać do przeszłości. Chciała, tylko żeby Helena wiedziała, że żyje i jest bezpieczna.
— I te listy… — zaczęła Zofia, czując, jak jej gardło się zaciska.
— Helena pisała do Krystyny przez całe swoje życie. Wysyłała je na skrytkę pocztową do Poznania. Opowiadała w nich o wszystkim, o: Waldku, Tadeuszu, córkach, marzeniach związanych z cukiernią. To była jej forma terapii. Pisanie do siostry, której nie widziała przez czterdzieści pięć lat.
— Ale dlaczego Krystyna oddała jej te listy? — zapytał Michał.
— Nie jestem pewna, co dokładnie stało się z tymi listami — przyznała Stefania. — Helena wspomniała tylko, że Krystyna poprosiła ją o coś, co wydawało się dziwne. Jakby miały jakiś sekret, który pozostał tylko między nimi.
Zofia zastanawiała się, czy to była cała prawda. Coś w tej historii wydawało się niedopowiedziane. I nagle, mimo wszystkich pytań bez odpowiedzi, poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Dotknęły ją te słowa – myśl, że babcia, którą znała jako surową i krytyczną, próbowała ją chronić, choć w sposób, który ją ranił.
— Gdzie są teraz te listy? — zapytała.
— Nie wiem — Stefania pokręciła głową. — Helena nigdy mi ich nie pokazała. Tylko raz o nich wspomniała, gdy wracałyśmy z pogrzebu Krystyny. Powiedziała, że siostra oddała jej wszystkie listy, które do niej napisała. Że to dla niej za dużo, żeby to udźwignąć — staruszka ściszyła głos. — Powiedziała wtedy, że czuje się, jakby Krystyna umarła po raz drugi, tym razem naprawdę.
Michał zapisał coś w notesie i podniósł głowę.
— Zofia, a dlaczego w takim razie cała wasza rodzina się na nas obraziła? — zapytał wprost.
Zamrugała zaskoczona. Nie znałaby odpowiedzi, nawet gdyby chciała jej udzielić. Całe życie słyszała tylko strzępki informacji o dalszej rodzinie, nigdy pełnej historii. Jednak Stefania spojrzała na wnuka z równym zdziwieniem i szybko udzieliła mu odpowiedzi.
— Nikt się nie obraził, Michał. To Helena się zamknęła. Nie chciała nikogo widzieć po śmierci Krystyny. Obwiniała się, że nie zrobiła nic więcej. Że nie uratowała jej przed tym, przez co przeszła. Że pozwoliła jej odejść i żyć życiem pełnym bólu.
Zofia pomyślała o swojej babci – o kobiecie, która żyła z takim ciężarem przez całe życie. Która wiedziała, gdzie jest jej siostra, ale nie mogła jej odwiedzić, ani nikomu o tym powiedzieć. Która musiała udawać przed ojcem. I ostatecznie pisała listy do osoby, której nie widziała przez prawie pół wieku.
— Więc dlaczego babcia stała się taka surowa dla mnie po śmierci Krystyny? — zapytała Zofia. — Jeśli już wcześniej wszystko wiedziała?
Stefania westchnęła.
— Myślę, że Krystyna powiedziała jej coś więcej w tym szpitalu. Coś, co Helena trzymała w tajemnicy nawet przede mną — spojrzała Zofii prosto w oczy. — Ale wydaje mi się, że gdy Helena patrzyła na ciebie, widziała Krystynę. Wasze rysy, sposób poruszania się… To musiało być dla niej jak patrzenie w przeszłość. Bolesne przypomnienie.
Zofia poczuła dziwne ukłucie – mieszaninę bólu i głębokiej tęsknoty za czymś, czego nigdy nie miała. Za relacją z babcią, która mogła być inna, gdyby nie ciężar sekretów.
— Czy jest coś jeszcze, co powinnam wiedzieć? — zapytała cicho.
Stefania milczała przez chwilę. W końcu jej spojrzenie złagodniało.
— Jest jedna rzecz, która może cię zainteresować — powiedziała, sięgając do szuflady przy fotelu. Wyjęła z niej małe pudełko i podała Zofii. — To list, który Helena napisała krótko przed śmiercią. Prosiła, żebym go przechowała, na wypadek, gdyby coś jej się stało. Miałam go ci przekazać.
Zofia patrzyła na pudełko z niedowierzaniem.
— Do mnie? Ale dlaczego do mnie?
— Przeczytaj, a zrozumiesz — powiedziała Stefania, przymykając oczy ze zmęczona.
Michał wstał z krzesła.
— Babciu, odpocznij. Odprowadzę Zofię do wyjścia.
Stefania skinęła głową, jej oczy były wciąż zamknięte.
— Dziękuję — szepnęła Zofia, trzymając pudełko w dłoniach jak coś niezwykle cennego. — Dziękuję, że mi pani to wszystko powiedziała.
Gdy wyszli na korytarz, Michał zatrzymał się i do niej odwrócił.
— Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie — powiedział. — Nie wiedziałem… To znaczy, zawsze myślałem, że twoja babcia po prostu odcięła się od naszej części rodziny z jakiegoś głupiego powodu. Teraz widzę, że to było skomplikowane.
Zofia pokiwała głową.
— Rozumiem. Sama nie wiedziałam, w co się pakuję, przyjeżdżając tutaj.
— Mogę zapytać, co zamierzasz teraz zrobić? — W jego głosie słychać było szczere zainteresowanie.
— Przeczytać ten list — odpowiedziała, patrząc na pudełko. — I może spróbuje znaleźć te inne listy. Te, które babcia pisała do Krystyny. Myślę, że mogą mi powiedzieć więcej o kobiecie, którą była, zanim życie ją złamało.
Michał patrzył na nią przez chwilę, po czym sięgnął do kieszeni i wyjął wizytówkę.
— Gdybyś chciała porozmawiać albo coś znalazła, daj znać — powiedział, podając jej kartonik. — Jak już mówiłem, prowadzę drzewo genealogiczne, ale teraz widzę, że historia naszej rodziny jest znacznie głębsza, niż myślałem.
Zofia wzięła wizytówkę i przeczytała w myślach: „Michał Wrona, doktor nauk ekonomicznych, genealog amator”.
— Dziękuję — powiedziała i, działając pod wpływem impulsu, dodała. — Może spotkamy się na kawie? Mogę ci pokazać zeszyt z przepisami i kalendarz. Może razem znajdziemy więcej wskazówek.
Michał uśmiechnął się, po raz pierwszy od ich spotkania.
— Chętnie. Zadzwoń, kiedy będziesz gotowa.
Gdy Zofia wyszła z domu opieki, niebo zaczynało przybierać pomarańczowy odcień zachodu. Usiadła w samochodzie, ale nie uruchomiła silnika. Zamiast tego otworzyła pudełko, które dała jej Stefania. W środku był pojedynczy list, złożony na pół, z jej imieniem napisany starannym, znajomym pismem babci. Drżącymi palcami rozłożyła kartkę i zaczęła czytać.
„Kochana Zosiu,
jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. Stefania spełniła swoją obietnicę, a Ty poszłaś szukać odpowiedzi.
Całe życie trzymałam Cię na dystans, bo bałam się, że historia się powtórzy. Widziałam w Tobie moją siostrę Krysię – tę samą odwagę, ten sam uśmiech, te same oczy. Za każdym razem, gdy na Ciebie patrzyłam, przypominałam sobie, jak zawiodłam moją siostrę. Jak nie zdołałam jej ochronić. A potem, gdy dowiedziałam się, że jej syn powtórzył błędy naszego ojca, poczułam jeszcze większy strach. Strach, że to coś jest w naszej krwi, że może się ujawnić w każdym pokoleniu.
Wiem, że byłam dla Ciebie surowa. Wiem, że to Cię bolało. Musisz zrozumieć – robiłam to z miłości. Chciałam Cię nauczyć być silną, niezależną, zdolną do obrony. Wszystkiego, czego ja nie potrafiłam jako czternastoletnia dziewczynka.
Przy komodzie w sypialni, pod luźną deską połogi, jest skrytka. Tam znajdziesz listy, które pisałam do Krystyny przez wszystkie te lata. Nie chciałam, żeby ktokolwiek je przeczytał, ale teraz myślę, że powinny trafić do Ciebie. Chcę, żebyś mnie poznała – nie jako surową babcię, ale jako kobietę, która kochała, traciła i próbowała żyć mimo bólu.
Przepraszam, że nie potrafiłam być lepszą babcią. Że nie potrafiłam Ci tego wszystkiego powiedzieć, gdy jeszcze żyłam. Mam nadzieję, że teraz chociaż trochę zrozumiesz.
Babcia Helena”.
Zofia siedziała w samochodzie, pozwalając łzom płynąć swobodnie. Był to pierwszy raz, gdy zobaczyła słowo „kochana” napisane ręką babci. Pierwszy raz, gdy zrozumiała, że za tą maską surowości kryło się coś więcej – strach, troska, pragnienie ochrony. Z tą myślą uruchomiła silnik. Musiała wrócić do mieszkania babci. Musiała znaleźć te listy. I może, z ich pomocą, poznać kobietę, której nigdy nie miała szansy spotkać. Gdy wjechała do Warszawy, było już ciemno. Ulice migotały światłami latarni, a miasto żyło swoim wieczornym życiem. Zaparkowała pod blokiem, czując dziwne mrowienie w dłoniach. W głowie układała sobie wszystko, czego się dowiedziała.
Mieszkanie było ciemne i ciche, dokładnie takie, jakim je zostawiła. Włączyła światło i od razu ruszyła do sypialni babci. Komoda stała pod oknem – ciężki mebel z lat siedemdziesiątych, z wytartą politurą i mosiężnymi uchwytami. Uklękła przed nią i zaczęła sprawdzać deski podłogi. Kilka z nich zagrzechotało pod jej palcami, ale dopiero piąta od ściany, poddała się lekko, gdy nacisnęła jej krawędź. Uniosła się, odsłaniając małą przestrzeń. Zofia włożyła tam rękę i wyciągnęła zakurzone, przewiązane sznurkiem pudło. Było cięższe, niż się spodziewała. Położyła je na komodzie i ostrożnie rozwiązała sznurek. W środku były listy – dziesiątki, może setki listów, wszystkie w kopertach z adresem skrytki pocztowej w Poznaniu i wszystkie zaadresowane do K.S. Te starsze były już pożółkłe i wyblakłe, nowsze zachowały jeszcze świeżość papieru. Najstarszy, który znalazła, był z 1950 roku, zaledwie rok po zaginięciu Krystyny. Zofia wzięła go do ręki i ostrożnie wyjęła z koperty.
„Droga Krysiu,
minął już rok, odkąd zniknęłaś. Rok, w którym każdego dnia zastanawiałam się, czy żyjesz. Gdy przyszła Twoja pierwsza kartka – ta bez podpisu, ale poznałam Twój charakter – płakałam z ulgi całą noc. Nie wiem, czy kiedykolwiek dostaniesz ten list. Wysyłam go na adres, który mi podałaś, ale nie wiem, czy to bezpieczne.
Ojciec ciągle o Tobie mówi. Udaje, że Cię szuka, ale widzę w jego oczach, że jest zadowolony. Mnie zostawił w spokoju, jestem mu za to wdzięczna, choć nienawidzę się za to. Czuję, jakbym Cię zdradziła, zostając tutaj, śpiąc obok Twojego łóżka, podczas gdy Ty musisz się ukrywać.
Zaczynam naukę w szkole krawieckiej w przyszłym miesiącu. Pani Nowakowa z zakładu przy rynku pomogła mi się tam dostać. Mówi, że mam zdolne ręce i mogłabym kiedyś mieć własną pracownię. Ojciec się nie sprzeciwia. Chyba cieszy się, że będzie miał mnie z głowy. A ja cieszę się, że będę od niego daleko, chociaż to tylko kilkanaście kilometrów do naszego domu.
Napisz, jeśli możesz. Daj znać, że u Ciebie wszystko w porządku.
Kocham Cię
Hela”.
Zofia odłożyła list i wzięła kolejny. Wybrała ten z 1958 roku.
„Droga Krysiu,
mam chłopaka! Ma na imię Waldek i jest wspaniały. Poznałam go zeszłego lata, gdy pracowałam przy zbiorach jabłek. Przyjeżdżał do sadu ze swoim ojcem, który ma fabrykę soków owocowych. Jest starszy ode mnie, studiuje architekturę na Politechnice Warszawskiej, jest pełen energii i marzeń. Z nim czuję się, jakby wszystko było możliwe. Jakby życie mogło być piękne mimo tego, co nas spotkało.
Byliśmy razem nad morzem w Sopocie. Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa. Poprosił mnie o rękę, a ja się zgodziłam. Czekam tylko na pierścionek, który zamówił u jubilera w Warszawie. Podobno będzie miał mały szafir, mój ulubiony kamień. Chciałabym, żebyś była na moim ślubie i poznała Waldka. On wie o Tobie. Nie wszystko, ale wie, że mam siostrę, która zaginęła. Czasem myślę, że chciałabym mu powiedzieć całą prawdę, ale boję się, że by mnie znienawidził. Że pomyślałby, że jestem częścią tego samego zła, które Ciebie wygnało z domu.
Jak się czujesz w ciąży? Napisałaś, że mały Hubercik ma dopiero rok, a już będzie starszym bratem. Chciałabym ich zobaczyć, przytulić, być dla nich ciocią. Rozumiem, dlaczego to niemożliwe.
Ślub jest za trzy miesiące. Marzyłam, że będziemy się wspierać na ślubnym kobiercu, najpierw Ty, potem ja. Że będziemy matkami chrzestnymi swoich dzieci. Że nasze rodziny będą blisko. Życie potoczyło się inaczej, prawda?
Kocham Cię i tęsknię
Hela”.
I jeszcze jeden z 1959 roku.
„Najdroższa Krysiu,
nie wiem, jak to napisać. Waldek nie żyje. Trzy tygodnie przed naszym ślubem. Wracał z Warszawy, gdzie załatwiał ostatnie formalności związane ze ślubem. Ciężarówka zjechała na jego pas. Nie miał szans.
Pochowaliśmy go w zeszłą środę. Padał deszcz, jakby niebo też płakało. Jego matka trzymała mnie za rękę przez całą ceremonię, a ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Nikt nie wie, jak bardzo go kochałam.
Jego ojciec dał mi pierścionek, który Waldek kupił na nasze zaręczyny. Nie zdążył mi go dać. Noszę go teraz na łańcuszku, blisko serca. Nie założę go na palec, to byłoby zbyt bolesne. Jakbym nosiła coś, co nigdy nie miało do mnie należeć.
Czasem budząc się rano, przez ułamek sekundy zapominam, że go nie ma. Potem rzeczywistość uderza na nowo. Nie wiem, jak mam dalej żyć. Wszystkie nasze plany, marzenia o wspólnym domu, o dzieciach… Wszystko przepadło.
Pani Nowakowska z zakładu krawieckiego mówi, że powinnam wyjechać. Zmienić otoczenie. Może ma rację. Wszystko tu przypomina mi o nim: ławka w parku, gdzie się spotykaliśmy, droga do kościoła, którą mieliśmy iść do ołtarza. Koleżanka pisała, że w Łodzi jest praca w zakładzie krawieckim. Może tam pojadę. Może wśród obcych ludzi będzie mi łatwiej.
Ojciec ostatnio prawie nie pije. Chyba mój stan go przestraszył. Wczoraj przyniósł mi herbatę do łóżka i nic nie mówił. To pierwszy raz od lat, kiedy zrobił coś takiego. Nie wiem, co o tym myśleć.
Przepraszam, że piszę takie smutne rzeczy. Wiem, że masz własne zmartwienia. Jak się czuje mały Hubercik? Czy mała Aga daje Ci już mocno popalić? Pisz do mnie, proszę. Twoje listy to jedyna rzecz, która sprawia, że czuję się mniej samotna.
Kocham Cię
Hela
PS Jeśli zdecyduję się na Łódź, wyślę Ci mój nowy adres”.
Oraz ten jeden z ważniejszych, o śmierci ich ojca z 1972 roku.
„Droga Krysiu,
ojciec zmarł wczoraj. Miał zawał. Pochowaliśmy go dziś na Powązkach. Było niewielu żałobników – kilku kolegów z byłej pracy, sąsiadki. Nikt nie płakał. Patrzyłam na jego trumnę i czułam jedynie pustkę. Mam nadzieję, że teraz możesz poczuć się bezpieczna. Że możesz przestać się bać. Że może wreszcie się spotkamy i przytulimy.
Tadeusz chce, żebym sprzedała dom. Mówi, że to zamknie ten rozdział. Nie wie o Tobie – nie całkiem. Wie, że zaginęłaś, ale nie wie, że piszę do Ciebie, że wiem, gdzie jesteś. To mój sekret, tylko mój. Nie wiem, czy to dobrze, że trzymam go w tajemnicy przed mężem. Boję się, że nie zrozumie. Że pomyśli, że jestem szalona, pisząc te listy przez tyle lat.
Joasia ma już jedenaście lat, Inga trzy. Są cudowne, choć tak różne. Joasia jest podobna do Ciebie, zawsze gotowa do działania, do walki. Inga jest bardziej jak ja – cicha, zamyślona. Czasem patrzę na nie i zastanawiam się, jakie byłybyśmy, gdyby nasze dzieciństwo było inne.
Dom sprzedam. Tadek ma rację, czas zamknąć ten rozdział.
Z miłością
Hela”.
Ostatni list, który wyjęła, był z marca 1994 roku.
„Najdroższa Krysiu,
piszę ten list w poczekalni szpitala. Dziś będzie nasz ostatni dzień razem. Wiem to, widziałam to w Twoich oczach wczoraj. Jesteś gotowa odejść. Ja nie jestem gotowa Cię stracić, ale rozumiem.
Dziękuję, że mi wszystko powiedziałaś. O swoim życiu, o dzieciach, o wnukach. Dziękuję, że zaufałaś mi na tyle, by powiedzieć mi o Hubercie, o tym, jak powtórzył błędy naszego ojca. O tym, jak historia zatacza koło. To złamało mi serce, ale cieszę się, że wiem.
I dziękuję za listy, które do Ciebie napisałam, a które Ty starannie przechowywałaś. Nie wiem, co z nimi zrobię. Nie wiem, czy jestem gotowa, by ktoś je przeczytał. By ktoś poznał tę część mnie, którą przez tyle lat ukrywałam.
Czasem patrzę na Zosię, moją wnuczkę, i widzę w niej Ciebie. Ten sam błysk w oku, ta sama odwaga, ta sama determinacja. I wtedy czuję strach. Strach, że nie zdołam jej ochronić, tak jak nie zdołałam ochronić Ciebie. Że świat ją zrani, a ja będę tylko patrzeć.
Jestem dla niej surowa, wiem o tym. Ale chcę ją nauczyć, jak być silną. Jak się bronić. Wszystkiego, czego ja nie wiedziałam, a co mogłoby nas uratować.
Żegnaj, siostrzyczko. Tym razem naprawdę.
Kocham Cię na zawsze!
Twoja Hela”.
Zofia odłożyła listy, łzy ciekły jej po policzkach. Czuła, że poznała kolejne fragmenty historii swojej babci – nie surowej, krytycznej kobiety z jej wspomnień, ale istoty pełnej bólu, miłości i tęsknoty. Kobietę, która przez całe życie pisała listy do siostry, której nie widziała, próbując utrzymać więź, której nikt inny nie rozumiał. Nagle zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię matki.
— Mamo? — odebrała, wycierając łzy.
— Zofia, gdzie jesteś? — głos Ingi brzmiał na zmartwiony. — Dzwonię od godziny.
— Jestem w mieszkaniu babci — odpowiedziała. — Znalazłam coś.
— Co takiego?
— Listy. Setki listów, które babcia pisała do Krystyny przez całe swoje życie. I list od babci do mnie.
Nastąpiła chwila milczenia w słuchawce.
— Od Heleny? Do ciebie? — głos Ingi był pełen niedowierzania.
— Tak. Zostawiła go u ciotki Stefanii. Byłam u niej dziś. Powiedziała mi o Krystynie, o tym, co się dokładnie stało.
Znów cisza, a potem cichy szloch.
— Mamo? — zapytała zaniepokojona.
— Przepraszam — Inga wzięła głęboki oddech. — To po prostu… Zawsze wiedziałam, że babcia coś ukrywa. Że jest w niej więcej bólu, niż pokazuje. Ale nigdy nie sądziłam, że to coś takiego.
— Mamo… — głos Zofii złagodniał. — Ona chciała nas chronić. Ciebie, mnie, wszystkich. Na swój własny, niedoskonały sposób.
— Wiem — szepnęła Inga. — Czy mogę przyjechać? Chciałabym zobaczyć te listy.
— Oczywiście. Czekam na ciebie.
Gdy się rozłączyły, Zofia spojrzała na stos kopert przed sobą. Były to zapiski całego życia – fragmenty, które układały się w opowieść o miłości, stracie, strachu i nadziei. W historię, której nikt wcześniej nie znał w całości.
Wyjęła telefon i spojrzała na wizytówkę Michała. Po chwili wahania wstukała numer.
— Zofia? — odebrał po drugim sygnale, jego głos był zaskoczony, ale ciepły.
— Znalazłam listy — powiedziała. — Wszystkie listy, które babcia pisała do Krystyny. I myślę, że powinny być częścią naszej rodzinnej historii.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Jesteś pewna? — zapytał w końcu.
— Tak — odpowiedziała, patrząc na zdjęcie młodej Heleny, roześmianej w ramionach Waldka. — Babcia pisała w liście do mnie, że chce, żebym ją poznała. A ja chcę, żeby inni też ją taką poznali.
— W takim razie — głos Michała zabrzmiał pewniej. — Myślę, że historia naszej rodziny stanie się pełniejsza. Dziękuję.
Zofia uśmiechnęła się, choć wiedziała, że on tego nie widzi.
— Moja mama zaraz tu będzie. Chce zobaczyć te listy. Ale może moglibyśmy się spotkać jutro? Opowiedziałabym ci więcej.
— Z przyjemnością — powiedział, a w jego głosie słychać było uśmiech. — Znam świetną kawiarnię niedaleko Łazienek. Dużo cichsza niż te popularne miejsca.
— Brzmi idealnie — powiedziała Zofia. — Do jutra.
Gdy skończyła rozmowę, ponownie spojrzała na listy przed sobą. Czuła, że odkryła coś więcej niż tylko historię swojej babci. Odkryła fragment samej siebie – tej części, która była spokrewniona z Heleną i Krystyną, która niosła ich dziedzictwo, ich ból, ale i ich siłę. Usiadła przy biurku babci, tym samym, przy którym Helena pisała swoje listy przez tyle lat, i wzięła do ręki długopis. Otworzyła nowy notes, który znalazła w szufladzie, i zaczęła pisać:
„Droga Babciu,
znalazłam Twoje listy. Przeczytałam Twoją historię. I wreszcie Cię poznaję – nie jako surową babcię z moich wspomnień, ale jako kobietę z krwi i kości, pełną bólu, miłości i odwagi…”.
W miarę jak słowa wypełniały kartkę, Zofia czuła, jak ciężar w jej sercu stopniowo się rozprasza. Jakby pisanie tego listu było jej własną formą terapii, sposobem na zrozumienie i wybaczenie.
Za oknem Warszawa błyszczała nocnymi światłami, obojętna na dramaty rozgrywające się za zasłoniętymi oknami. Jednak w mieszkaniu po babci Helenie, historia zataczała koło. Nie to powtarzającej się traumy, jak obawiała się babcia, ale krąg zrozumienia, wybaczenia i w końcu – uwolnienia. Dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Złożyła swój list, włożyła go między strony notesu i poszła otworzyć. Inga stała w progu, wyglądając na równie zmęczoną co zdenerwowaną. Włosy miała w nieładzie, a oczy zaczerwienione od płaczu.
— Cześć — powiedziała Zofia, wpuszczając matkę do środka.
Inga uścisnęła ją na powitanie i rozejrzała się po mieszkaniu.
— Gdzie są te listy? — zapytała, zdejmując płaszcz.
Zofia zaprowadziła ją do sypialni, gdzie na komodzie leżało otwarte pudełko pełne kopert.
— Jest ich aż tyle? — szepnęła Inga, podchodząc bliżej. Ostrożnie wzięła do ręki jeden z nich, ten z 1972 roku, o śmierci dziadka. Jej ręce drżały, gdy go czytała.
— Joasia ma już jedenaście lat, Inga trzy. Są cudowne, choć tak różne. Joasia jest podobna do Ciebie, zawsze gotowa do działania, do walki. Inga jest bardziej jak ja – cicha, zamyślona… — przeczytała na głos, a jej mowa załamał się na ostatnich słowach. — Nigdy tak o mnie nie mówiła.
Zofia podeszła do matki i objęła ją ramieniem.
— Myślę, że mówiła wiele rzeczy, ale tylko w tych listach — powiedziała cicho. — To był jej sposób radzenia sobie z otaczającą rzeczywistością.
Inga skinęła głową, ocierając łzy.
— To prawda. Nigdy nie potrafiła otwarcie mówić o uczuciach. Zawsze myślałam, że po prostu taka jest. Surowa, zdyscyplinowana. Teraz rozumiem dlaczego.
Usiadły razem na łóżku i przez najbliższą godzinę przeglądały listy, czytając fragmenty, które najbardziej je poruszały. Inga płakała kilka razy, szczególnie w miejscach, które wspominały o niej i jej siostrze jako małych dziewczynkach. Zofia trzymała ją za rękę, po raz pierwszy czując się tą silniejszą.
— Więc dlatego poszłaś do szkoły pielęgniarskiej — stwierdziła, gdy natknęły się na list, w którym Helena pisała o ambicjach córki, by pomagać innym.
Inga uśmiechnęła się przez łzy.
— Tak. Chciałam pomagać. Ale też chciałam jej zaimponować. Nigdy nie przestałam próbować zasłużyć na jej akceptację.
— Myślę, że ją miałaś — powiedziała Zofia, pokazując kolejny list, w którym babcia z dumą opisywała osiągnięcia Ingi. — Po prostu nie potrafiła ci tego powiedzieć.
Gdy zbliżała się północ, Inga spojrzała na Zofię z poważnym wyrazem twarzy.
— Co zamierzasz zrobić z tymi listami?
Zofia zawahała się przez chwilę.
— Myślę, że powinny zostać w rodzinie. Powinniśmy je poznać, przeczytać, zrozumieć. A potem… Może kiedyś… Ułożę z nich książkę.
Inga skinęła głową.
— To dobry pomysł — powiedziała. — Historię Heleny warto opowiedzieć.
— Ale nie tylko Heleny — dodała Zofia. — Także Krystyny. I wszystkich innych, którzy milczeli przez tyle lat.
Tej nocy Inga została w mieszkaniu po babci, śpiąc na kanapie w salonie. Zofia leżała w sypialni, otoczona listami, myśląc o kobiecie, która pisała je przez tyle lat. O siostrach, które życie rozdzieliło, ale które nigdy nie przestały się kochać.
Rano zadzwoniła do Michała.
— Czy twoja oferta kawy wciąż aktualna? — zapytała, gdy odebrał.
— Oczywiście — odpowiedział, a w jego głosie słychać było uśmiech. — O której chcesz się spotkać?
— Za godzinę? I… mogę przyprowadzić mamę? Myślę, że też chciałaby poznać historię swojej matki.
— Im więcej, tym lepiej — zgodził się Michał. — Może to początek łączenia naszych rodzin po tylu latach rozłąki.
Gdy skończyła rozmowę, zauważyła, że matka stoi w drzwiach, przysłuchując się.
— Ty i Michał… — zaczęła Inga z lekkim uśmiechem. — Ciekawa jestem, co babcia by o tym powiedziała.
Zofia roześmiała się.
— Myślę, że powiedziałaby, że trzymam łokcie za blisko ciała i powinnam się wyprostować.
Inga też się zaśmiała, po raz pierwszy od dawna, brzmiąc naprawdę szczerze i beztrosko.
— A ja myślę, że byłaby zadowolona — powiedziała, podchodząc do córki i obejmując ją. — Myślę, że cieszyłaby się, widząc, jak rozmawiamy o tych wszystkich rzeczach, o których ona nigdy nie potrafiła mówić.
Zofia oparła głowę o ramię matki, czując się nagle jak mała dziewczynka.
— Wiesz, mamo, myślę, że historia wcale się nie powtarza, nie tak jak babcia się bała. Myślę, że my przerwałyśmy ten cykl.
— Przerwałyśmy go — zgodziła się Inga, głaszcząc córkę po włosach. — A teraz czas, żebyśmy zobaczyły, co jest po drugiej stronie.
Godzinę później wyszły razem z mieszkania, niosąc ze sobą zeszyt z przepisami, zdjęcie Heleny z Waldkiem i kilka wybranych listów. Na klatce schodowej Zofia zatrzymała się na chwilę, czując metafizyczny wzrok babci Helena na plecach. Tym razem to nie było uczucie osądu czy strachu. To było wrażenie spokoju i zrozumienia.
— Żegnaj, babciu — szepnęła, zamykając drzwi.
Na zewnątrz świeciło słońce, a przed nimi rozciągał się nowy dzień, pełen możliwości, wolny od ciężaru przeszłości, której już nie musiały się bać.
***
Kawiarnia „Rozdroże” znana była z modernistycznej architektury i dużych przeszkleń z widokiem na park przy Alejach Ujazdowskich 6. Gdy Zofia i Inga weszły do środka, Michał już na nie czekał, siedząc przy stoliku w rogu sali. Na jego kolanach leżał gruby notes w skórzanej oprawie, a obok stała filiżanka z niedopitą kawą.
— Dzień dobry — przywitał je, wstając. — Miło panią poznać — zwrócił się do Ingi, wyciągając rękę.
— Mnie również — odpowiedziała, ściskając jego dłoń. — Dziękuję za zaproszenie.
Usiadły przy stoliku, a Michał zamówił dla nich kawę i ciasto. Zofia nie mogła się powstrzymać i wybrała tort bezowy, na myśl o przepisie znalezionym w notatkach babci.
— Przyniosłyśmy kilka rzeczy, które mogą cię zainteresować — powiedziała, kładąc na stole zeszyt z przepisami i wybrane listy.
Michał spojrzał na nie z wyraźnym zainteresowaniem, ale nie sięgnął po nie od razu.
— Zanim zaczniemy — powiedział, otwierając swój notes. — Chciałbym wam coś pokazać.
Przesunął w ich stronę notes otwarty na stronie z rodzinnym drzewem genealogicznym. Było niezwykle rozbudowane, z licznymi odgałęzieniami, datami i małymi notatkami. Zofia i Inga pochyliły się nad nim, szukając znajomych nazwisk.
— Tu jest babcia Helena — wskazał Michał na jedno z imion w górnej części rysunku. — A tutaj Krystyna, z dopiskiem „zaginiona w 1949”.
— To imponujące — powiedziała Inga, wodząc palcem po liniach łączących poszczególne osoby. — Jak długo to robisz?
— Prawie dziesięć lat — odpowiedział z dumą. — Zacząłem, gdy byłem na studiach doktoranckich. Potrzebowałem hobby, które oderwałoby mnie od ekonomii.
Zofia uśmiechnęła się, widząc jego entuzjazm.
— I co udało ci się ustalić?
— Wiele rzeczy, ale zawsze były luki — Michał przewrócił stronę, pokazując im inny diagram. — Na przykład tutaj, linia Sadurskich. Zawsze wiedziałem, że jest więcej krewnych, ale nie mogłem ich znaleźć. Teraz, dzięki temu, co mi powiedziałaś, zaczynam rozumieć dlaczego.
Kelnerka przyniosła ich zamówienie, przerywając rozmowę. Zofia wzięła pierwszy kęs tortu bezowego i zamknęła oczy, próbując wyobrazić sobie, jak smakował ten, który babcia przygotowała dla Waldka tyle lat temu.
— To niesamowite — powiedziała Inga, przeglądając drzewo genealogiczne. — Helena nigdy nie mówiła o swojej rodzinie. Zawsze myślałam, że poza jej rodzicami nie było nikogo.
— To częste w rodzinach z traumatyczną przeszłością — zauważył Michał. — Wymazują całe gałęzie, jakby nigdy nie istniały.
Zofia wyjęła z torby zdjęcie babci z Waldkiem i podała je Michałowi.
— To pierwszy narzeczony babci — wyjaśniła. — Zginął w wypadku samochodowym w 1959 roku, tuż przed ich ślubem. To właśnie to zdjęcie pokazywałam Twojej babci.
Michał studiował je z uwagą.
— Ma radosną twarz — powiedział w końcu. — Szkoda, że nigdy nie miałem okazji jej takiej poznać.
— Znałeś babcię Helenę? — zapytała zaskoczona Zofia.
— Bardzo mgliście — przyznał. — Byłem u babci Stefanii, gdy Helena odwiedziła ją kilka lat temu. Pamiętam tylko, że była bardzo elegancka i powściągliwa. I że babcia Stefania długo płakała po jej wyjściu.
Inga uniosła brwi.
— Nie wiedziałam, że Helena odwiedzała Stefanię.
— To było krótko po tym, jak trafiła do domu spokojnej starości — wyjaśnił Michał. — Byłem wtedy studentem i często odwiedzałem babcię. Helena przyszła pewnego popołudnia, bez zapowiedzi. Rozmawiały zamknięte w pokoju przez prawie dwie godziny. Gdy wychodziła, była bardzo blada, ale opanowana. Babcia Stefa powiedziała mi później, że Helena przyszła opowiedzieć jej o Krystynie, ale nie chciała wdawać się w szczegóły.
— Myślisz, że babcia Helena wiedziała, że jest chora? — zapytała Zofia. — Może przeczuwała, że nie zostało jej wiele czasu i chciała uregulować sprawy?
Michał skinął głową.
— To możliwe. W każdym razie pozostawiła list u babci Stefanii, prosząc, by przekazała go tobie.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach. Zofia pomyślała o tych wszystkich niewypowiedzianych słowach, tajemnicach i żalach, które krążyły w ich rodzinie przez dekady.
— Myślę, że powinniśmy spróbować odnaleźć dzieci Krystyny — powiedziała nagle.
Inga spojrzała na nią z niepokojem.
— Nie sądzisz, że to zbyt… inwazyjne? Jeśli Krystyna nie chciała, żeby jej dzieci wiedziały o przeszłości?
— Ale to część ich historii — wtrącił Michał. — Mają prawo wiedzieć, skąd pochodzą. Kim była ich babka, ich ciotka.
— Poza tym minęło już tyle lat — dodała Zofia. — Ojciec babci i Krystyny nie żyje od pół wieku. Kto wie, może ich dzieci zastanawiają się, czy mają jeszcze jakąś rodzinę?
Inga westchnęła, obracając w dłoniach filiżankę.
— No nie wiem… Helena tak bardzo starała się chronić Krystynę i jej dzieci przed tą historią. Czy powinniśmy teraz to wszystko burzyć?
— Nie chodzi o burzenie — powiedziała łagodnie Zofia. — Chodzi o zrozumienie. O połączenie zerwanych więzi. O naprawienie tego, co zostało zniszczone.
— A jeśli oni nie chcą być odnalezieni? — zapytała Inga. — Jeśli wolą pozostać tam, gdzie są?
— Wtedy to uszanujemy — odpowiedział Michał. — Ale przynajmniej będą mieli wybór. Teraz go nie mają.
Inga milczała przez dłuższą chwilę, patrząc przez okno na park. W końcu skinęła głową.
— Dobrze. Spróbujmy ich znaleźć. Ale ostrożnie, bez naciskania. I jeśli nie będą chcieli kontaktu, zostawimy ich w spokoju.
Zofia uścisnęła dłoń matki.
— Dziękuję, mamo.
Michał otworzył swój notes na czystej stronie.
— W takim razie zacznijmy od tego, co wiemy — powiedział, wyciągając długopis. — Krystyna miała dwoje dzieci, syna Huberta i córkę… Jakie było jej imię?
— Agnieszka — odpowiedziała Zofia, przeglądając listy. — A przynajmniej tak pisała babcia w liście z 1959 roku.
— Musiała być wtedy mała — zauważył Michał, notując. — Załóżmy, że urodziła się około 1958, 1959 roku. Hubert był od niej starszy, więc może 1957?
— Tak — potwierdziła Zofia. — W liście babcia pisała, że mały Hubercik ma dopiero rok, a już będzie starszym bratem.
— Co jeszcze wiemy? — zapytał Michał.
— Krystyna mieszkała w Poznaniu — powiedziała Inga. — I miała jakąś kamienicę, prawda?
— Tak — potwierdziła Zofia, przypominając sobie rozmowę ze Stefanią. — Odziedziczyła kamienicę po śmierci męża.
— To już coś — Michał zanotował to skrupulatnie. — Znamy nazwisko jej męża?
Zofia i Inga pokręciły głowami.
— Wiemy tylko tyle, że nie utrzymywała kontaktu z dziećmi po śmierci męża — powiedziała Zofia. — Pokłócili się.
— Hmm, trudna sprawa — mruknął Michał. — Ale damy radę. Mogę przeszukać archiwa metryk w Poznaniu. Jeśli znamy rok urodzenia dzieci, może uda się znaleźć coś więcej.
— A ja mogę sprawdzić szpital, w którym zmarła Krystyna — dodała Inga. — Jako pielęgniarka może uda mi się otrzymać dostęp do starych rejestrów. I znaleźć jakieś dane kontaktowe do rodziny.
— To dobry plan — zgodził się Michał. — Potrzebujemy więcej informacji o Krystynie. Na przykład jak się nazywała po mężu.
Zofia zmarszczyła brwi, intensywnie myśląc.
— Może w mieszkaniu babci są jeszcze jakieś dokumenty. Albo listy, których nie zdążyłyśmy przeczytać.
— Możliwe — powiedziała Inga. — Możemy tam wrócić i dokładnie wszystko przeszukać.
Michał zamknął notes i uśmiechnął się do nich.
— W takim razie to nasz pierwszy krok. Znajdźmy więcej informacji o Krystynie, a potem spróbujemy odnaleźć jej dzieci.
— Dziękuję, że się w to angażujesz — powiedziała Zofia, czując nagłą wdzięczność do człowieka, którego znała zaledwie od wczoraj. — Nie musiałeś tego robić.
— Ależ musiałem — odpowiedział z uśmiechem. — Rodzina to rodzina, nawet jeśli dopiero się poznaliśmy.
Gdy wychodzili z kawiarni, Zofia poczuła spokój. Wreszcie znalazła swój cel, nadający sens wszystkim trudnym doświadczeniom. Pomyślała o Helenie, która przez całe życie pisała listy do zaginionej siostry, próbując utrzymać więź, jakiej nikt inny nie rozumiał. Teraz to ona kontynuowała to dzieło – próbowała połączyć rozbitą rodzinę, naprawić to, co zostało zniszczone przed laty.
— Wiesz, mamo — powiedziała, gdy szły razem do samochodu. — Myślę, że babcia byłaby z nas dumna.
Inga uśmiechnęła się, obejmując córkę ramieniem.
— Myślę, że zawsze była, tylko nie potrafiła tego pokazać.
Zofia wyjęła z kieszeni fotografię Heleny z Waldkiem i przez chwilę przyglądała się twarzy młodej, roześmianej kobiety, której nigdy nie dane jej było poznać.
— Do zobaczenia w sobotę! — zawołał Michał, machając do nich z progu kawiarni.
— Do zobaczenia! — odpowiedziała Zofia, czując lekkie trzepotanie w sercu, którego nie miała od dawna.
Gdy oddalały się od kawiarni, miała wrażenie, że coś w niej się zmienia. Jakby każdy krok oddalał ją od dawnej, zamkniętej wersji siebie, a przybliżał do nowej – odważniej, otwartej, gotowej na to, co przyniesie przyszłość.
***
Mieszkanie babci powitało je tą samą ciszą, ale teraz wydawała się ona mniej przygnębiająca, a bardziej oczekująca. Jakby ściany, meble, wszystkie te przedmioty zbierające kurz, czekały na odkrycie kolejnych sekretów, które w sobie kryły.
— Od czego zaczynamy? — zapytała Inga, zdejmując płaszcz.
Zofia rozejrzała się po mieszkaniu, zastanawiając się, gdzie jeszcze mogła szukać.
— Myślę, że powinnyśmy przejrzeć wszystkie szuflady i zakamarki. Może sprawdzić książki, czy nie ma w nich schowanych luźnych kartek. Kto wie, co jeszcze babcia ukrywała?
Inga skinęła głową i ruszyła w stronę salonu, podczas gdy Zofia wróciła do sypialni, do komody, przy której znalazła listy. Tym razem sprawdziła każdą szufladę znacznie dokładniej, wyciągając wszystko, co się w nich znajdowało. Sprawdzała, czy nie ma podwójnego dna lub ukrytych kieszeni. W trzeciej szufladzie, pomiędzy starannie złożonymi prześcieradłami, znalazła małe, drewniane pudełko. Było proste, bez żadnych ozdób, z małym mosiężnym zamknięciem. Otworzyła je ostrożnie. Wewnątrz, na wyściółce z wyblakłego aksamitu, leżał srebrny pierścionek z małym szafirem. Był delikatny, z subtelnym wzorem wokół kamienia. Podniosła go ostrożnie, czując, jak serce bije jej mocniej. Od razu pomyślała, że to pierścionek zaręczynowy od Waldka. Ten, o którym babcia wspominała w liście, że nosiła go na łańcuszku, bo nie mogła znieść jego widoku na palcu. Pod pierścionkiem znalazła małą karteczkę, złożoną na pół. Rozwinęła ją drżącymi palcami.
„Dla ukochanej Heli, mojej miłość na zawsze. 1959”.
Zofia przyglądała się przez chwilę charakterowi pisma. To nie mogło być pismo babci – było zbyt zamaszyste, z charakterystycznymi zawijasami przy literach. Przypuszczała, że musiał to napisać Waldek, składając w tych kilku słowach obietnicę wiecznej miłości, nieświadomy, że los wkrótce ją przekreśli.
— Mamo! — zawołała. — Znalazłam coś!
Inga przybiegła z salonu, trzymając w ręku jakiś pożółkły papier.
— Ja też — powiedziała podekscytowana. — To akt urodzenia Krystyny! Był wsunięty między kartki starej Biblii.
Zofia pokazała matce pierścionek i karteczkę.
— Myślę, że to pierścionek zaręczynowy od Waldka.
Inga wzięła go ostrożnie, przyglądając się z bliska.
— Jest piękny — szepnęła. — I taki delikatny. Zupełnie nie w stylu babci, a przynajmniej nie tej, którą znałyśmy.
— Właśnie — powiedziała Zofia, odbierając pierścionek i wkładając go z powrotem do pudełka. — Coraz bardziej myślę, że babcia, którą znałyśmy, to tylko fragment tego, kim naprawdę była.
Inga podała jej akt urodzenia Krystyny.
— Krystyna Maria Sadurska, urodzona 14 kwietnia 1933 roku w Krakowie — przeczytała Zofia. — Rodzice: Stanisław Sadurski i Maria z domu Lipska.
— Więc to pewne, że była starsza od babci — zauważyła Inga. — Helena urodziła się w 1935 roku.
— Tak, babcia miała czternaście lat, gdy Krystyna zaginęła w 1949 roku. Krystyna miała wtedy szesnaście — powiedziała Zofia, analizując dokument. — Ale dlaczego była w Krakowie? Myślałam, że pochodziły z Warszawy.
— Nie mam pojęcia — przyznała Inga. — Nigdy nie słyszałam o żadnym Krakowie w historii rodziny.
Zofia zmarszczyła brwi, próbując połączyć te nowe informacje z tym, co już wiedziały.
— Może przeprowadzili się do Warszawy po wojnie? Wiele rodzin przemieszczało się wtedy, szukając nowego życia. Warszawa była przecież odbudowywana.
— To możliwe — zgodziła się Inga. — Babcia nigdy nie wspominała o Krakowie, zawsze mówiła tylko o Warszawie, jakby całe życie tam mieszkała. Zofia ostrożnie złożyła akt urodzenia i schowała go do kieszeni.
— Musimy pokazać to Michałowi. Może on będzie w stanie znaleźć więcej informacji.
Kontynuowały poszukiwania przez następną godzinę, znajdując jeszcze kilka interesujących rzeczy: stare zdjęcia rodzinne, na których Zofia rozpoznała dziadka Tadeusza i matkę jako małą dziewczynkę; Kennkartę Stanisława Sadurskiego z czasów niemieckiej okupacji; wyblakłą legitymację partyjną z 1950 roku; oraz, co najciekawsze, starą kopertę zaadresowaną do Heleny Sadurskiej, z nadawcą: K. Pawlicka, Skrytka pocztowa 21, 60-611 Poznań.
— K. Pawlicka — przeczytała Zofia. — Krystyna Pawlicka?
— To musi być ona — zgodziła się Inga. — Więc Pawlicka to jej nazwisko po mężu.
— Nareszcie jakiś konkretny trop — powiedziała Zofia, odkładając kopertę. — Z tym możemy już coś zdziałać.
Nie znalazły nic więcej, mimo dokładnego przeszukania całego mieszkania. Jednak to, co odkryły, dawało im solidny punkt wyjścia do dalszych poszukiwań.
Michał był zachwycony, gdy Zofia zadzwoniła do niego z nowiną o znalezionym nazwisku.
— Krystyna Pawlicka! — wykrzyknął przez telefon. — Teraz mamy czego szukać. Mogę sprawdzić rejestry meldunkowe w Poznaniu, akty własności kamienicy. To ogromny postęp!
— Kiedy możemy zacząć? — zapytała Zofia, czując rosnące podekscytowanie.
— Już jutro, jeśli chcesz — odpowiedział. — Mam znajomego w archiwum miejskim w Poznaniu. Mogę do niego zadzwonić i zapytać, czy mógłby nam pomóc.
— To byłoby wspaniałe — powiedziała Zofia, czując, jak serce bije jej mocniej. — Naprawdę ci dziękuję, Michał!
— Nie ma za co — jego głos był ciepły. — To dla mnie równie ważne jak dla ciebie.
Gdy skończyła rozmowę, wróciła do salonu, gdzie Inga siedziała, przeglądając zdjęcia, które znalazły.
— Michał pomoże nam szukać informacji o Krystynie Pawlickiej — powiedziała, siadając obok matki. — Ma znajomego w archiwum w Poznaniu.
Inga skinęła głową, nie odrywając wzroku od zdjęć.
— To zdjęcie — powiedziała, podając Zofii jedną z fotografii — zostało zrobione na moich piątych urodzinach. Pamiętam ten dzień. Babcia upiekła tort truskawkowy, a dziadek Tadek kupił mi rower. To był jeden z niewielu dni, kiedy wszyscy byliśmy naprawdę szczęśliwi. Zofia przyjrzała się fotografii. Pokazywała młodą Ingę, dmuchającą świeczki na torcie, z rodzicami stojącymi za nią. Tadeusz, wysoki mężczyzna, uśmiechał się lekko, a Helena wyglądała prawie tak samo jak na zdjęciu z Waldkiem. Roześmiana, z błyskiem w oku, trzymająca męża za rękę.
— Nigdy nie widziałam babci tak szczęśliwej — powiedziała Zofia, wpatrując się w zdjęcie. Potem zmarszczyła brwi. — Czekaj, czy dziadek ma na sobie piżamę?
Inga zaśmiała się cicho.
— Tak, to była tradycja. Dziadek twierdził, że urodziny powinny być świętem wygody. Zawsze zakładał swoją najlepszą piżamę na nasze domowe przyjęcia. Babcia udawała, że ją to denerwuje, ale w gruncie rzeczy chyba jej się podobało. To był jeden z tych dziwnych, małych rytuałów, które miały tylko dla nas sens.
— To urocze — uśmiechnęła się Zofia. — Nigdy mi o tym nie opowiadałaś.
— Babcia bywała taka radosna — odparła cicho Inga, wracając do tematu. — Rzadko, ale bywała. Głównie przy specjalnych okazjach, gdy wszyscy byliśmy razem i gdy oczywiście szło zgodnie z jej planem.
— Chciałabym ją taką poznać — przyznała Zofia.
Inga objęła córkę ramieniem.
— Myślę, że teraz poznajesz — powiedziała. — Poprzez te wszystkie listy, zdjęcia, wspomnienia. Poznajesz ją pełniej, niż ktokolwiek z nas znał ją za życia.
Zofia skinęła głową, czując, jak wzbiera w niej dziwna mieszanka smutku i nadziei. Smutku, że musiała czekać aż do śmierci babci, by ją naprawdę poznać. I nadziei, że może nie jest za późno, by odnaleźć zagubione części swojej rodziny i poskładać je z powrotem w całość.
— Co teraz? — zapytała Inga, odkładając zdjęcia.
— Teraz czekamy na wieści od Michała — odpowiedziała Zofia. — I przygotowujemy się na spotkanie z przeszłością.
***
Trzy dni później Zofia siedziała w swoim mieszkaniu, pracowała nad projektem, gdy zadzwonił telefon. To był Michał.
— Mam coś! — powiedział podekscytowany, nie czekając nawet na jej przywitanie. — Znalazłem akt własności kamienicy przy ulicy Dąbrowskiego 49 w Poznaniu. W 1974 roku przeszła na Krystynę Pawlicką po śmierci męża, Kazimierza Pawlickiego.
— To niesamowite! — Zofia poczuła, jak jej serce przyspiesza. — Udało ci się ustalić coś więcej o jej dzieciach?
— Tak. Hubert i Agnieszka Pawliccy. Sprawdziłem księgi meldunkowe. Mieszkali tam z matką do 1979 roku. Potem Hubert się wyprowadził, a Agnieszka została do 1982. Krystyna mieszkała tam sama aż do grudnia 1993 roku, gdy prawdopodobnie trafiła do szpitala.
— A co teraz? Wiesz, gdzie oni są?
— Mam pewne tropy — odpowiedział Michał. — Hubert Pawlicki prowadził warsztat samochodowy w Poznaniu do 2010 roku, potem prawdopodobnie przeszedł na emeryturę. Co do Agnieszki, wyszła za mąż za niejakiego Janusza Zwolińskiego. Zmieniła nazwisko, więc trudniej ją odszukać.
Zofia poczuła lekkie zawahanie. To było naruszanie czyjejś prywatności. Z drugiej jednak strony, byli rodziną. Rodziną, która nie wiedziała o swoim istnieniu.
— Myślisz, że powinniśmy do nich pojechać? Tak po prostu zapukać do drzwi i powiedzieć: „Cześć, jesteśmy waszą dawno zaginioną rodziną”?
Michał zaśmiał się cicho.
— Może najpierw spróbujmy zadzwonić? Znalazłem numer telefonu do warsztatu Huberta. Jest tam teraz jego syn, Witold. Prowadzi rodzinny biznes.
— Witold Pawlicki… — powtórzyła Zofia, smakując to nazwisko. Tak nazywał się jej kuzyn drugiego stopnia, o którym istnieniu nie miała pojęcia. — Co mu powiemy?
— Prawdę — odpowiedział. — Że szukamy rodziny Krystyny Pawlickiej z domu Sadurskiej i chcielibyśmy porozmawiać z jej synem.
Zofia wzięła głęboki oddech.
— Dobrze. Zróbmy to.
— Wolisz, żebym ja zadzwonił? — zapytał Michał. — Może być mniej… emocjonalnie.
— Tak — przyznała Zofia. — Ale chcę być przy tym. Możesz przyjechać?
— Będę za dwadzieścia minut.
Gdy Michał przyjechał, Zofia była już gotowa. Zaparzyła herbatę, wyciągnęła kilka listów, które mogłyby potwierdzić ich historię, i ułożyła je na stole w salonie. Czuła dziwne podenerwowanie, jak gdyby miała poznać kogoś bardzo ważnego. Michał usiadł przy stole i wyciągnął telefon.
— Jesteś gotowa? — zapytał, patrząc na nią uważnie.
Zofia skinęła głową. Wybrał więc numer i włączył głośnik, kładąc telefon między nimi. Serce Zofii biło tak głośno, że była pewna, że Michał musi je słyszeć.
— Warsztat samochodowy, Witold Pawlicki przy telefonie, w czym mogę pomóc? — odpowiedział męski głos po trzecim sygnale.
— Dzień dobry, nazywa się Michał Wrona — zaczął. Jego głos był spokojny i profesjonalny. — Dzwonię w nietypowej sprawie. Szukamy rodziny Krystyny Pawlickiej z domu Sadurskiej.
Nastąpiła długa chwila ciszy.
— Babci Krystyny? — zapytał Witold zdezorientowanym głosem. — Kim pan jest?
— Jestem… — Michał zawahał się, patrząc na Zofię. — Historykiem rodzinnym. Pracuję nad drzewem genealogicznym i szukam rodziny Krystyny. Czy jest możliwość rozmowy z jej synem, Hubertem?
Znowu cisza, tym razem dłuższa.
— Tata nie rozmawia o babci — powiedział w końcu Witold, a jego głos stał się bardziej defensywny. — Nie byli w dobrych stosunkach. Nie wiem, czy będzie chciał z panem rozmawiać.
— Rozumiem — powiedział łagodnie Michał. — Ale może to ważne dla niego. Znaleźliśmy informacje o siostrze Krystyny, Helenie. I… — spojrzał na Zofię, która skinęła głową. — Jest ze mną jej wnuczka Zofia.
— Chwila — przerwał mu Witold wyraźnie zaskoczony. — Babcia miała siostrę? Nigdy o niej nie mówiła. Tata też nic nie wspominał.
— To długa historia — wyjaśnił Michał. — I dość bolesna. Czy mógłby pan zapytać ojca, czy zechciałby z nami porozmawiać? Możemy przyjechać do Poznania.
Znowu cisza, tym razem słychać było przytłumione głosy, jakby Witold zakrył słuchawkę i z kimś rozmawiał.
— Dobrze — powiedział w końcu. — Tata chce wiedzieć, jakie dokładnie ma ta pan nazwisko. Ta wnuczka siostry babci.
Zofia nachyliła się do telefonu.
— Nazywam się Zofia Zawieyska — powiedziała lekko drżącym głosem.
Znowu przytłumione głosy, tym razem bardziej intensywne.
— Tata pyta, czy ma pani jakiś dowód — powiedział Witold napięty od emocji. — Jakiś dokument albo coś.
— Mam listy — odpowiedziała Zofia. — Setki listów, które moja babcia Helena pisała do Krystyny przez lata. Zdjęcia i akt urodzenia Krystyny z 1933 roku.
Ktoś po drugiej stronie wyraźnie krzyknął coś z zaskoczeniem. Potem nastąpiła szamotanina i nowy głos, starszy, niższy, odezwał się przez telefon.
— Tu Hubert Pawlicki — powiedział mężczyzna. — Przyjeżdżajcie jutro na Dąbrowskiego 49. Mieszkanie 4. Będę czekał.
I rozłączył się, nie czekając na odpowiedź.
Zofia i Michał patrzyli na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę, oszołomieni tym, co się właśnie wydarzyło.
— I co teraz? — zapytała w końcu Zofia.
— Teraz — odpowiedział Michał z lekkim uśmiechem. — Pakujemy się do Poznania.
Następnego dnia byli już w drodze. Inga nie mogła pojechać z nimi – miała dyżur w szpitalu, którego nie mogła przełożyć. Nalegała jednak, by Zofia zrobiła mnóstwo zdjęć i zadzwoniła natychmiast po spotkaniu.
— To trochę surrealistyczne — powiedziała Zofia, gdy jechali autostradą A2 w kierunku Poznania. — Jeszcze dwa tygodnie temu nie wiedziałam nawet, że babcia ma siostrę. A teraz jadę spotkać się z jej synem i wnukiem.
Michał uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od drogi.
— Życie jest pełne niespodzianek. A rodzinne historie szczególnie. Nie ma nic dziwniejszego niż odkrywanie, że ludzie, których wydawało ci się, że znasz całe życie, mieli sekrety, o których nie miałaś pojęcia.
Zofia spojrzała na niego z zainteresowaniem.
— Mówisz z doświadczenia?
— Poniekąd — przyznał. — Mój ojciec miał syna z pierwszego małżeństwa, o którym dowiedziałem się dopiero na jego pogrzebie. Mam przyrodniego brata, który jest ode mnie starszy o dwanaście lat. Teraz mieszka w Australii. Rozmawiamy czasem na What’s upie.
— I stąd twoje zainteresowanie genealogią?
— Tak — skinął głową. — Zacząłem się zastanawiać, czego jeszcze o sobie nie wiem. Kim są ludzie, których krew płynie w moich żyłach. To fascynujące, gdy zaczynasz zagłębiać się w te historie.
Zofia patrzyła przez okno na mijany krajobraz, myśląc o wszystkich tajemnicach, które odkryła w ostatnich dniach. O Krystynie, o Waldku, o listach pisanych przez lata do osoby, która dla wszystkich innych po prostu zniknęła.
— Zastanawiam się, jaki jest Hubert — powiedziała w końcu. — Stefania wspomniała, że ma problemy z alkoholem. Że… znęca się nad własnym synem.
Michał zmarszczył brwi.
— Nie oceniajmy go zbyt szybko. Pamiętaj, że to, co Helena powiedziała Stefanii, było tym, co jej powiedziała Krystyna. A ich relacje najwyraźniej były napięte.
— Masz rację — zgodziła się Zofia. — Po prostu boję się, że znowu trafię na kogoś trudnego, jak babcia.
Michał zatrzymał samochód na czerwonym świetle i spojrzał na nią z troską.
— Cokolwiek się stanie, jestem z tobą — powiedział. — Nie musisz przez to przechodzić sama.
Zofia poczuła ciepło rozlewające się w piersi. Był nieznajomym jeszcze kilka dni temu, a teraz wydawał się jedną z niewielu osób, które naprawdę ją rozumiały.
— Dziękuję — powiedziała cicho.
Dąbrowskiego 49 okazała się starą, siedmiokondygnacyjną kamienicą z początku XX wieku, nawiązującą do renesansu północnego. Położona przy Rynku Jeżyckim, wyróżniała się wielkością oraz rozmachem architektonicznym. Jej jasna elewacja i bogato zdobione balkony sprawiały imponujące wrażenie.
— To chyba tutaj — powiedział Michał, zatrzymując samochód.
— Nieźle — mruknęła Zofia, mierząc wzrokiem elegancką fasadę. — A podobno babcia Helena wysyłała Krystynie pieniądze przez lata. Wygląda na to, że po śmierci męża całkiem dobrze zaczęła sobie radzić. Ciekawe, jak wyglądało jej życie, zanim odziedziczyła tę kamienicę i kim tak właściwie był jej mąż?
— Na pewno się tego dowiesz — odparł Michał z delikatnym uśmiechem. — Historie rodzinne zawsze wychodzą na jaw, prędzej czy później. Zwłaszcza gdy zadaje się właściwe pytania. Ale masz rację… Olśniewający budynek.
Zofia wzięła głęboki oddech i sięgnęła po torbę z listami. Czuła, jakby za chwilę miała stanąć przed komisją egzaminacyjną.
— Gotowa? — zapytał Michał, wyłączając silnik.
— Nie — przyznała szczerze. — Ale chodźmy.
Weszli do przestronnej klatki schodowej z ozdobnymi sztukateriami i marmurowymi schodami. Michał sprawdził listę lokatorów na tablicy przy windzie.
— Mieszkanie 4 — powiedział. — Drugie piętro.
Gdy stanęli przed drzwiami, Zofia zawahała się przez moment, zanim nacisnęła dzwonek. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. W progu stał starszy mężczyzna, wysoki, z przerzedzonymi, siwymi włosami i ostrymi rysami twarzy. Miał na sobie flanelową koszulę i stare dżinsy. Jego oczy, ciemne i przenikliwe, natychmiast spoczęły na Zofii.
— Ty musisz być Zofia — powiedział bez wstępu. Jego głos był szorstki, jak u kogoś, kto palił papierosy przez wiele lat. — Wyglądasz zupełnie jak ona.
Zofia zamrugała, zaskoczona.
— Jak kto?
— Jak moja matka, gdy była młoda — odpowiedział, cofając się, by wpuścić ich do środka. — Macie ten sam kształt oczu. Te same usta.
Weszli do niewielkiego, ale przytulnego salonu. Na ścianach wisiały liczne zdjęcia rodzinne, a na kominku stały figurki porcelanowych ptaków. W powietrzu unosił się zapach kawy i ciasta.
— Siadajcie — powiedział Hubert, wskazując na kanapę. — Witek zaraz przyjdzie. Chce was poznać.
Usiedli, a Zofia wyjęła z torby kopertę ze zdjęciami i listami.
— Pomyślałam, że to może być dla pana ważne — powiedziała, podając mu kopertę. — To kopie kilku listów, które moja babcia pisała do Krystyny. I zdjęcia babci.
Hubert wziął kopertę, ale nie otworzył jej od razu. Zamiast tego patrzył na Zofię intensywnie, jakby próbował ją rozszyfrować.
— Dlaczego tu jesteście? — zapytał wprost. — Po tylu latach? Czego oczekujecie?
Zofia dostrzegła, jak Michał nagle sztywnieje – jego ciało instynktownie przyjmowało postawę obrońcy. Delikatnie, ale stanowczo położyła dłoń na jego kolanie. Ten prosty gest wystarczył.
— Niczego — odpowiedziała szczerze. — Dowiedziałam się o istnieniu Krystyny dopiero po śmierci babci. Nigdy o niej nie mówiła za życia. Znalazłam listy, które do niej pisała, i chciałam zrozumieć. Poznać tę część rodziny, o której nie wiedziałam.
Hubert wciąż na nią patrzył, ale coś w jego spojrzeniu zmiękło.
— Helena nigdy nie chciała się z nami spotkać — powiedział po chwili. — Matka proponowała to wielokrotnie, szczególnie gdy byliśmy dziećmi. Ale Helena zawsze odmawiała. Mówiła, że to zbyt niebezpieczne.
— Bała się — powiedziała cicho Zofia. — Bała się, że wasz dziadek was znajdzie.
Hubert pokiwał głową.
— Tak nam mówiła. Ale on umarł w 1972 roku, a Helena wciąż nie chciała się spotykać. Myślę, że miała inne powody.
W tym momencie drzwi wejściowe otworzyły się i do pokoju wszedł młodszy mężczyzna, koło trzydziestki, z ciemnymi włosami przerzedzonymi przy skroniach. Jego usta układały się w prosty, szczery uśmiech. Był podobny do Huberta, ale miał łagodniejsze rysy.
— Przepraszam za spóźnienie — powiedział, ściskając ich dłonie. — Witek Pawlicki. Musiałem zamknąć warsztat.
— Michał Wrona — przedstawił się, a następnie wskazał na towarzyszkę — A to Zofia Zawieyska.
Witold przyjrzał się Zofii z zainteresowaniem.
— Niesamowite — powiedział. — Naprawdę wyglądasz jak babcia na starych zdjęciach.
— Masz jej zdjęcia? — zapytała zaskoczona Zofia.
— Kilka — potwierdził Witek. — Z młodości. Zaraz przyniosę.
Gdy Witold wyszedł z pokoju, Hubert w końcu otworzył kopertę i spojrzał na zdjęcie Heleny z Waldkiem. Wpatrywał się w nie bez słowa.
— To był jej narzeczony — wyjaśniła Zofia. — Waldek. Zginął w wypadku w 1959 roku, tuż przed ich ślubem.
Hubert skinął głową.
— Wiem. Mama opowiadała nam o nim. Mówiła, że Helena bardzo go kochała.
Zofia poczuła ukłucie zaskoczenia.
— Dużo wam opowiadała o Helenie?
— Tylko tyle, że ma siostrę, która mieszka w Warszawie — odpowiedział Hubert, odkładając zdjęcie. — Że pisze do niej listy. Że Helena boi się spotkać z nami, bo nie chce, by ktoś nas znalazł. Jako dzieci myśleliśmy, że to jakaś tajemnicza postać, niemal mityczna.
Witold wrócił z małym albumem fotograficznym.
— Tutaj — powiedział, otwierając go na jednej ze stron. — To babcia Krystyna jako młoda dziewczyna. Chyba z 1948 roku, tuż przed tym, jak uciekła z domu.
Zofia wzięła album i z fascynacją przyglądała się zdjęciu. Przedstawiało młodą dziewczynę, może szesnastoletnią, o ciemnych włosach związanych w kucyk i radosnym spojrzeniu. Było coś znajomego w jej twarzy, coś, co przypominało Zofii jej własne zdjęcia z liceum.
— Wyglądała tak młodo — szepnęła.
— Bo była młoda — powiedział Hubert z goryczą w głosie. — Za młoda, by przeżyć to, co przeżyła.
Zofia podniosła wzrok, spotykając jego spojrzenie.
— Wiesz, dlaczego uciekła?
Hubert zawahał się, patrząc na Witolda, który skinął głową, jakby dając mu przyzwolenie.
— Wiem, że ojciec ją molestował — powiedział wprost. — I że Helena o tym wiedziała, ale jej nie pomogła. Przynajmniej nie od razu.
Zofia poczuła, jak jej gardło się zaciska.
— To nie tak — powiedziała cicho. — Helena miała tylko czternaście lat, gdy Krystyna uciekła. Też była dzieckiem. I z tego, co wiem, pomagała jej finansowo.
Hubert zmarszczył brwi.
— Matka nigdy o tym nie mówiła. Zawsze twierdziła, że Helena odmówiła jej pomocy, gdy najbardziej jej potrzebowała.
Zofia i Michał wymienili zaskoczone spojrzenia.
— To nie może być prawda — powiedział Michał, otwierając swój notes. — Mamy listy od 1950 roku, w których Helena pisze o wysyłaniu pieniędzy. I o tym, jak bardzo żałuje, że nie mogła zrobić więcej.
— Mogę zobaczyć te listy? — zapytał Hubert, a w jego głosie pojawiła się nuta desperacji, której wcześniej nie było.
Zofia skinęła głową i podała mu kilka listów, które przyniosła. Hubert wziął okulary ze stolika i zaczął czytać, z każdym słowem jego twarz wyrażała coraz większe zdumienie.
— To niemożliwe — szepnął. — Matka zawsze mówiła, że Helena ją zostawiła. Że nie chciała mieć z nią nic wspólnego.
— Może to był jej sposób na poradzenie sobie z bólem — zasugerował delikatnie Michał. — Łatwiej było obwinić siostrę niż przyznać, jak bardzo cierpiała.
Hubert pokręcił głową, jego ręce lekko drżały, gdy przewracał strony.
— Tak wiele lat… — powiedział cicho. — Tak wiele lat złości, żalu i wszystko oparte na kłamstwie.
Witold położył dłoń na ramieniu ojca.
— Tato, nie wiedziałeś.
Hubert spojrzał na syna, a potem na Zofię.
— Musicie zrozumieć — powiedział. — Matka nie była łatwą osobą. Po śmierci ojca stała się bardzo gorzka. Obwiniała wszystkich dookoła. Mnie, Agnieszkę, a szczególnie Helenę, której nigdy nie poznaliśmy. Gdy dorosłem, zacząłem kwestionować jej wersję wydarzeń. To doprowadziło do naszego konfliktu. Nie rozmawialiśmy przez lata, aż do jej choroby.
— Kiedy zachorowała? — zapytała Zofia.
— Pod koniec 1993 roku — odpowiedział Hubert. — Rak płuc. Zaawansowane stadium. Nie chciała, żebyśmy ją odwiedzali w szpitalu. Szczególnie ja. Ale poszedłem ten jeden raz i wtedy poznałem Helenę.
— Spotkałeś moją babcię? — Zofia była zaskoczona.
— Tak, w szpitalu. Helena wychodziła, gdy ja wchodziłem. Minęliśmy się w drzwiach. Nie wiedziałem, kim jest, dopóki pielęgniarka nie powiedziała, że to siostra matki. Próbowałem za nią pobiec, ale była już w taksówce.
— I Krystyna nie powiedziała ci, gdzie jej szukać?
— Nie — Hubert pokręcił głową. — Powiedziała tylko, że to nie ma znaczenia. Że Helena nie chce nas widzieć. Że nigdy nie chciała.
Zofia poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Ta historia była jeszcze bardziej zagmatwana, niż się spodziewała. Pełna nieporozumień, kłamstw i niewypowiedzianych słów.
— To nieprawda! — powiedziała stanowczo. — Mam listy, w których babcia pisze, jak bardzo chciała poznać ciebie i Agnieszkę. Jak marzyła o tym, by być dla was ciocią.
— Więc dlaczego nigdy się z nami nie spotkała? — zapytał Hubert, a w jego głosie brzmiało prawdziwe cierpienie.
— Nie wiem — przyznała Zofia. — Może z tych samych powodów, dla których Krystyna nie chciała, by Helena spotykała się z tobą w szpitalu. Może obie były zbyt dumne, zbyt zranione, by przyznać, że się myliły.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, każdy pogrążony we własnych myślach. W końcu Witold odchrząknął.
— Chciałbym zobaczyć więcej tych listów — powiedział. — I dowiedzieć się więcej o Helenie. I o tobie, Zofio. Jesteś w końcu naszą rodziną.
Zofia uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
— Ja też chciałabym dowiedzieć się więcej o was. O Krystynie, Agnieszce. Czy mogłabym się z nią spotkać?
Hubert i Witold wymienili spojrzenia.
— Agnieszka mieszka w Gnieźnie — powiedział Hubert. — Rzadko przyjeżdża. Ale zadzwonię do niej. Może zgodzi się z tobą spotkać.
— Dziękuję — powiedziała Zofia. — To wiele dla mnie znaczy.
— Zostaniecie na obiad? — zapytał nagle Witek. — Mama zrobiła gulasz. Nie jest to może wykwintne danie, ale całkiem niezłe.
Zofia spojrzała na Michała, który uśmiechnął się i skinął głową.
— Z przyjemnością — odpowiedziała.
Gdy Witold poszedł do kuchni, a Michał zaoferował pomoc, Zofia została sama z Hubertem. Starszy mężczyzna patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy – mieszaniną smutku, ciekawości i nadzieją.
— Jaka była Helena? — zapytał cicho. — Jako babcia?
Zofia zawahała się. Nie chciała kłamać, ale nie chciała też przedstawiać babci w złym świetle.
— Była… skomplikowana — powiedziała w końcu. — Surowa. Wymagająca. Ale teraz wiem, że robiła to z miłości. Chciała mnie chronić, nauczyć być silną. Po swojemu.
Hubert pokiwał głową.
— Jak moja matka — powiedział. — Też była surowa. Szczególnie dla mnie. Zawsze powtarzała, że muszę być lepszy niż mój dziadek, którego nigdy nie poznałem. Że nie mogę być jak on.
— I udało ci się — powiedziała łagodnie Zofia.
Hubert uśmiechnął się smutno.
— Nie zawsze — przyznał. — Miałem problemy z alkoholem, gdy Witek był mały. Nie byłem dobrym ojcem przez lata jego dorastania. Ale wyszedłem z tego. Od dwudziestu lat nie piję.
— To wymaga ogromnej siły — powiedziała Zofia, czując szczery podziw.
— To wymaga wsparcia — poprawił ją Hubert. — Witek i jego mama, moja żona Iza, byli ze mną. Nie pozwolili mi się poddać. To dlatego udało mi się przerwać ten cykl.
Zofia pomyślała o słowach, które powiedziała do matki w mieszkaniu babci: „Myślę, że my przerwałyśmy ten cykl”. Może to było coś, co łączyło ich wszystkich – to desperackie pragnienie, by nie powtórzyć błędów przeszłości.
— Cieszę się, że was znalazłam — powiedziała szczerze.
Hubert po raz pierwszy uśmiechnął się pełnym uśmiechem, który całkowicie odmienił jego twarz.
— Ja też się cieszę, Zofio. Witaj w rodzinie.
Obiad przeciągnął się do wieczora. Rozmawiali, śmiali się, opowiadali historie. Hubert pokazał im stare zdjęcia Krystyny, swoje i Agnieszki z dzieciństwa. Witold opowiedział, jak przejął warsztat po ojcu. Gdy nadszedł czas wyjazdu, Zofia czuła, jakby znała ich od lat, a nie od kilku godzin. Wymienili się numerami telefonów i adresami mailowymi, a Hubert obiecał, że porozmawia z Agnieszką o spotkaniu.
— Dziękuję za wszystko — powiedziała Zofia na pożegnanie, obejmując najpierw Huberta, a potem Witolda. — I za gulasz. Był pyszny.
— Następnym razem — powiedział Hubert — pokażę ci przepis na drożdżówki z malinami. To był przepis mojej matki. Zawsze mówiła, że nauczyła się go od młodszej siostry.
Zofia poczuła, jak jej serce się ściska na myśl o tym, że przepis, który Stefania pamiętała jako sekretna receptura Heleny, w rzeczywistości przechodził między siostrami jak cenna rodzinna pamiątka.
— Bardzo chętnie — powiedziała, czując, jak łzy szczęścia napływają jej do oczu.
Gdy zbierali się już do wyjścia, Witold nagle zatrzymał ich przy drzwiach.
— Zaczekajcie — powiedział. — Jest jeszcze coś, co powinniście zobaczyć.
Hubert spojrzał na syna ze zdziwieniem, ale ten tylko skinął głową, jakby prowadzili niemą rozmowę.
— To chyba odpowiedni moment — dodał Witold, znikając w jednym z pokoi.
Wrócił po chwili, trzymając w rękach małe, drewniane pudełko, podobne do tego, w którym Zofia znalazła pierścionek babci.
— Babcia Krystyna zostawiła mi to przed śmiercią — wyjaśnił, otwierając pudełko. — Z poleceniem, żebym otworzył je dopiero wtedy, gdy pojawi się ktoś z rodziny Heleny.
Zofia i Michał wymienili zaskoczone spojrzenia. Hubert podszedł bliżej, wyraźnie też zdziwiony.
— Nigdy mi o tym nie mówiłeś — powiedział cicho.
— Bo sam tego nie rozumiałem — odparł. — Aż do teraz.
Z pudełka wyjął żółtawą kopertę, a z niej złożony list i mały kluczyk.
— To list od babci Krystyny — powiedział, podając go Zofii. — Przeczytaj na głos, proszę.
Zofia rozłożyła ostrożnie papier. Pismo było podobne do babcinego, ale jakby mniej stanowcze, bardziej pochylone.
„Dla wnuczki lub córki Heleny.
Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że mnie już nie ma, a Ty odnalazłaś drogę do mojej rodziny. Mam nadzieję, że to Helena Cię przysłała, choć znam moją siostrę i wiem, że pewnie nigdy nie opowiedziała Ci o moim istnieniu. Zawsze chciała chronić swoich bliskich przed bólem.
Gdy spotykałyśmy się w szpitalu w ostatnich tygodniach mojego życia, oddałam Helenie wszystkie listy, które do mnie napisała przez te lata. A ona oddała mi moje. Przyrzekłyśmy sobie, że schowamy je i dopiszemy własne listy dla naszych wnuków. Miały być otwarte dopiero po naszej śmierci i tylko wtedy, gdyby nasze rodziny się odnajdą.
Do tego pudełka dołączam klucz do skrytki pocztowej nr 21. Tam znajdziesz wszystkie moje listy pisane do Heleny. Myślę, że powinniście je przeczytać. To ostatni sekret, który dzieliłyśmy.
Krystyna”.
Gdy Zofia skończyła czytać, w pokoju zapanowała cisza. Hubert patrzył przez okno, wyraźnie wzruszony. Witold trzymał w dłoni mały kluczyk.
— Rozmawialiśmy o tym z tatą — powiedział cicho. — I uważamy, że te listy powinny trafić do ciebie, Zofio. Powinnaś poznać obie strony tej historii.
— Dlaczego nigdy nie otworzyłeś tej skrytki? — zapytała Zofia, patrząc na kluczyk.
— Czekałem — odpowiedział po prostu. — Babcia napisała, że mam czekać na kogoś od Heleny. I zjawiłaś się ty.
Hubert odwrócił się od okna.
— Może pojedziemy razem na pocztę? — zaproponował. — Razem otworzymy tę skrytkę i poznamy drugą stronę tej historii?
Zofia skinęła głową, nie mogąc powstrzymać łez. Michał delikatnie objął ją ramieniem.
— Chyba obie na to czekały — powiedział cicho. — Helena i Krystyna. Czekały, aż w końcu będziemy mogli poznać ich pełną historię.
— Bez gniewu — dodał Hubert.
— Bez bólu — dokończyła Zofia.
Jeszcze przed wyjazdem do Warszawy, pojechali razem do Urzędu Pocztowego. Stara skrytka, otwierana mosiężnym kluczykiem, skrywała zakurzone pudełko pełne kopert – wszystkie zaadresowane do Heleny Sadurskiej, a później Pawlak, wysyłane przez ponad czterdzieści lat na różne adresy w Warszawie i Łodzi.
Zofia trzymała je na kolanach w drodze powrotnej, nie mając odwagi ich otworzyć. Czuła, jakby trzymała w rękach drugą połowę serca – tę część historii, której nigdy nie poznała.
— Przeczytamy je razem — powiedział Hubert, patrząc na nią w lusterku wstecznym. — Gdy znów się spotkamy. W mieszkaniu Heleny.
— Zgoda — odparła Zofia. — Niech zaczekają jeszcze chwilę. Skoro już tyle lat wytrzymały.
Odwieźli Pawlickich do kamienicy i ruszyli w drogę powrotną do Warszawy. Gdy Michał prowadził, a ona patrzyła na mijane krajobrazy, myślała o wszystkim, czego się dowiedziała. O skomplikowanej relacji między Heleną a Krystyną, o kłamstwach, które je rozdzieliły, o cierpieniu, które przeszło przez pokolenia. Myślała też o nadziei. O tym, jak zarówno ona, jak i Hubert przerwali ten cykl bólu i tajemnic. Jak oboje znaleźli sposób, by żyć pełniej, prawdziwiej, mimo trudnego dziedzictwa.
— O czym myślisz? — zapytał Michał, zerkając na nią.
— O rodzinie — odpowiedziała. — O tym, jak skomplikowana może być. I jak piękna mimo to.
Skinął głową, a potem spojrzał na nią z uśmiechem.
— Cieszę się, że mogłem być częścią tej podróży — powiedział szczerze. — To fascynujące odkrywać takie historie.
Zofia uśmiechnęła się, czując wdzięczność za jego wsparcie i zaangażowanie.
— Ja też się cieszę — odpowiedziała. — Sam nie dałabym rady tego wszystkiego poukładać.
— Ja też — odpowiedziała, uśmiechając się do niego.
Za oknem zapadał zmierzch. Zofia czuła, że ta podróż to dopiero początek – początek budowania nowych relacji, odkrywania kolejnych warstw rodzinnej historii i może budowania czegoś nowego dla siebie.
***
Dwa tygodnie później Zofia znów stała przed drzwiami mieszkania babci, ale tym razem nie była sama. Michał stał obok niej, a za nimi Hubert, Witold i szczupła, elegancka kobieta o brązowych włosach upiętych w kok – Agnieszka.
— Tutaj mieszkała Helena? — zapytała Agnieszka, rozglądając się po klatce schodowej w bloku. Jej głos miał w sobie ten sam ton co Huberta, ale z łagodniejszym akcentem.
— Tak — odpowiedziała Zofia, łapiąc za klamkę. — Przez prawie czterdzieści lat.
W środku czeka już na nich Inga. Mieszkanie wyglądało inaczej niż podczas pierwszej wizyty Zofii – było jaśniejsze, bardziej otwarte. Okna były umyte, zasłony odsunięte, a na stole w salonie stał bukiet świeżych kwiatów. Zofia spędziła cały poprzedni dzień, przygotowując je na tę wizytę.
— Jest bardzo uporządkowane — zauważył Hubert, przechodząc do salonu. — Tak jak sobie wyobrażałem.
— Babcia lubiła porządek — wyjaśniła Zofia. — Wszystko miało swoje miejsce, swój czas.
— Jak nasza matka — powiedziała cicho Agnieszka. — Zawsze wpadała w szał, gdy coś leżało nie tam, gdzie powinno.
Zofia poprowadziła ich do biurka, na którym rozłożyła listy, zdjęcia i inne pamiątki, które znalazła. Usiedli wokół, a Inga podała kawę i drożdżówki z malinami.
— Chcę wam wszystko pokazać — powiedziała Zofia. — Wszystko, co znalazłam. Ale przede wszystkim, chcę was wysłuchać. Chcę poznać waszą stronę tej historii. I chcę z Wami przeczytać wszystkie te listy. Wreszcie dowiemy się pełnej historii sióstr Sadurskich.
Agnieszka, która do tej pory była nieco zdystansowana, nagle spojrzała na nią cieplej.
— Wiesz, bałam się tego spotkania — przyznała. — Myślałam, że będziesz bronić Heleny, obwiniać naszą matkę…
— Nie ma już czego bronić ani kogo obwiniać — przerwała łagodnie Zofia. — Obie już odeszły. Obie cierpiały. Obie popełniały błędy i obie próbowały chronić tych, których kochały, najlepiej jak potrafiły.
— Pięknie powiedziane — powiedział Hubert, kiwając głową. — I bardzo prawdziwe.
Przez następne godziny opowiadali sobie historie – o Helenie, o Krystynie, o życiu, które dzieliło je przez tyle lat. Agnieszka opowiedziała, jak matka zawsze wypatrywała listów od Heleny, jak czytała je w samotności, a potem często płakała zamknięta w swoim pokoju. Hubert mówił o swojej walce z alkoholizmem, o tym, jak historia jego dziadka ciążyła nad nim jak klątwa.
— Wiesz — powiedział w pewnym momencie, patrząc na Zofię — nigdy nie poznałem mojego dziadka, ale jego cień towarzyszył mi przez całe życie. W gniewie matki, w jej lękach, w jej niezdolności do okazywania czułości. Dopiero teraz rozumiem, dlaczego taka była.
— Babcia była podobna — przyznała Zofia. — Zawsze zdystansowana, zawsze krytyczna. Ale teraz rozumiem, że to był jej sposób na radzenie sobie z bólem.
— Przed czym chciała cię chronić? — zapytała cicho Agnieszka.
Zofia zawahała się, spoglądając na matkę, która skinęła lekko głową.
— Przed powtórzeniem historii — odpowiedziała. — Bała się, że trauma zostanie przekazana dalej, do następnego pokolenia. Do mnie.
— Czyli to samo, co miałaś z naszą matką — powiedział Hubert do Agnieszki. — Zawsze mówiła, że jesteś zbyt ufna, zbyt otwarta. Chroniła cię bardziej niż mnie.
— Bo byłam dziewczyną — odpowiedziała Agnieszka. — A ona dobrze wiedziała, co może spotkać dziewczynki.
Zapadła cisza, pełna zrozumienia i współczucia. W końcu Witold odchrząknął i spojrzał na zdjęcia rozłożone na stole.
— Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego babcia trzymała te listy — powiedział, podnosząc jedną z kopert. — Jeśli naprawdę nie chciała, żebyśmy znali tę historię, dlaczego ich nie zniszczyła?
— Może, gdzieś głęboko, chciała, żebyście je znaleźli — zasugerowała Inga. — Tak jak Helena zostawiła swoje listy dla Zofii.
Michał, który do tej pory głównie słuchał, nagle się odezwał.
— Albo może nie potrafiły zniszczyć jedynej rzeczy, która je łączyła przez te wszystkie lata rozłąki. Tych listów, tych słów, które wyrażały miłość, jaka między nimi przetrwała mimo wszystko.
Zofia spojrzała na niego z wdzięcznością. Wyczuł to, co ona od początku – że te listy były czymś więcej niż dokumentami, były mostem między dwoma światami, dwoma życiami, które zostały brutalnie rozdzielone.
— Zatem — powiedziała, podnosząc swoją filiżankę z kawą — za Helenę i Krystynę. Za siostry, które nigdy nie przestały się kochać.
— Za Helenę i Krystynę — powtórzyli wszyscy, stukając się filiżankami.
Gdy wieczór dobiegał końca, a Hubert, Agnieszka i Witek zbierali się do wyjścia, Zofia poczuła silne poczucie spełnienia. Jakby wreszcie poskładała wszystkie fragmenty układanki, która przez lata była niekompletna.
— Zostaniemy w kontakcie? — zapytała Agnieszka, obejmując ją na pożegnanie.
— Oczywiście — odpowiedziała Zofia. — Jesteśmy rodziną i jeszcze mamy tyle historii do opowiedzenia.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Inga objęła córkę ramieniem.
— Jestem z ciebie dumna, wiesz? — powiedziała. — Sama nie miałabym tyle odwagi, by tak grzebać w przeszłości.
— To nie było łatwe — przyznała Zofia. — Ale było konieczne. Dla mnie, dla nich… może nawet dla babci i Krystyny, gdziekolwiek teraz są.
Michał, który pomagał zbierać filiżanki ze stołu, spojrzał na nią z uśmiechem.
— Co teraz? — zapytał. — Z tymi wszystkimi listami, historiami?
Zofia rozejrzała się po mieszkaniu – po tych ścianach, które przez lata skrywały tak wiele sekretów, radości i bólu. Które były świadkami życia Heleny, pełnego strat, ale i miłości, o której nikt nie wiedział.
— Myślę, że napiszę książkę — powiedziała. — Nie dokładnie o nich, ale inspirowaną ich historią. O dwóch siostrach, które życie rozdzieliło, ale nigdy nie przestały szukać drogi do siebie. O pokoleniach, które dziedziczyły ich traumę i ostatecznie przerwały cykl.
— To brzmi jak książka, którą chciałbym przeczytać — powiedział Michał.
Zofia spojrzała na niego, znali się zaledwie kilka tygodni, a wydawało się, jakby rozumieli się bez słów. Jakby on także był częścią tej układanki, której szukała przez całe życie.
— Pomożesz mi? — zapytała, zamykając notes.
— W pisaniu książki? — zapytał.
— Tak, i w dalszych poszukiwaniach — odpowiedziała. — W odkrywaniu kolejnych historii. W dokumentowaniu tego wszystkiego.
Michał uśmiechnął się, a w jego oczach pojawiło się zainteresowanie.
— Z przyjemnością. Mogę udostępnić ci moje notatki genealogiczne i kontakty w archiwach — powiedział.
Z tyłu Inga odchrząknęła, przypominając im o swojej obecności.
— Lepiej już pójdę — powiedziała z lekkim uśmiechem. — Jutro mam poranną zmianę w szpitalu.
Gdy wyszła, Zofia i Michał zostali sami w mieszkaniu babci. Po raz pierwszy nie czuła ciężaru jej obecności, surowego spojrzenia i niewypowiedzianych oczekiwań. Teraz doświadczała czegoś zupełnie nowego – głębokiej akceptacji, która rodziła się nie z przyzwolenia, ale ze zrozumienia. Zrozumienia kobiety, którą znała dotychczas tylko przez pryzmat krytyki i dystansu. Babcia Helena przestała być dla niej niedostępnym monolitem, a stała się żywą, skomplikowaną postacią – kobietą z krwi i kości, która kochała, cierpiała i próbowała chronić na swój własny, niedoskonały sposób. To uczucie było jak delikatny, ciepły oddech, uwolnienie z więzienia niedomówień i nierozwiniętych emocji. Akceptacja nie oznaczała zgody na wszystko, co babcia robiła, ale oznaczała przyjęcie jej takiej, jaka była, ze wszystkimi słabościami, lękami i niezrealizowanymi marzeniami.
— Wiesz — powiedziała, prowadząc Michała do biurka, gdzie leżały listy — kiedyś bałam się tu przyjeżdżać. Czułam, jakby te ściany mnie osądzały. Teraz czuję się tu prawie jak w domu.
— Bo to jest dom — odpowiedział Michał. — Nie miejsce, ale ludzie, historie, miłość. A ty odnalazłaś je wszystkie.
Zofia skinęła głową, czując, jak łzy szczęścia napływają jej do oczu. Pomyślała o Helenie i Krystynie – o dwóch siostrach, które życie rozdzieliło, ale które nigdy nie przestały się szukać. Pomyślała o sobie, Hubercie, Agnieszce i Witku – o dzieciach i wnukach, które odziedziczyły nie tylko ich ból, ale i siłę. I pomyślała też o przyszłości – książce, którą napisze, historiach, które ocali od zapomnienia i miłości, która może teraz w końcu rozkwitnąć, wolna od ciężaru przeszłości.
— Chodźmy stąd — powiedziała, zamykając album ze zdjęciami. — Na dziś wystarczy wspomnień.
— Chcesz się przejść? — zapytał Michał. — Może przy herbacie omówimy dalszy plan naszych poszukiwań?
Zofia uśmiechnęła się, kiwając głową.
— Świetny pomysł. Mam wrażenie, że to dopiero początek tej historii. Że jest jeszcze tyle do odkrycia i tyle listów do przeczytania!
Michał podał jej płaszcz i razem wyszli z mieszkania babci Heleny. Zofia zamknęła drzwi, a z nimi zakończyła pewien rozdział, akceptując część swojej historii, dziedzictwa i samej siebie. Na dworze zapadał zmierzch, a oni szli obok siebie, rozmawiając o przyszłości, o historiach, które razem mieli odkryć i ocalić od zapomnienia.
Mega ciekawe! Chciałabym wiedzieć co było w listach Krystyny. Czemu jedna nie chciała/bała się spotkać z drugą?
Jak zwykle za krótko 😉
Dzięki! Też bym chciała wiedzieć, co tam Krystyna ukrywała w listach i jaki miała powód, żeby okłamywać swoje dzieci i wnuki. Mam nadzieję, że kiedy się dowiemy 🤭
Ciekawa historia z motywem dziennikarstwa śledczego. Pomimo ciężkiego tematu finał okazał się pozytywny. Szkoda że w życiu nie każdy jest tak emocjonalnie rozwinięty. W sumie jak nie w tym to w następnym pokoleniu. Miło się czytało, czekam na więcej.
Dziękuję! Cieszę się, że historia mimo ciężaru zostawiła po sobie coś pozytywnego. I masz rację – czasem potrzeba więcej niż jednego pokolenia, żeby emocjonalnie dojrzeć. Miło mi, że czekasz na więcej! 🫶