Ślady

Obudziła mnie tęsknota. Była tak intensywna, że niemal czułam jej ciężar na piersi. Próbowałam ją zignorować, ale nie dało się. Wiedziałam, że tej nocy już nie zasnę.

Śnił mi się Maciej. Nie widziałam go od lat. We śnie staliśmy razem na drodze, którą dobrze pamiętam z dzieciństwa. Po obu stronach pola, ciężkie od dojrzewającego zboża. Powietrze miało w sobie ten specyficzny zapach ziemi po deszczu, który czuć tylko latem. Maciej spojrzał na mnie. Jego oczy były jak zimowe niebo – szare, ciężkie, ale pełne tajemnicy. Robiły kontrast z tą letnią scenerią, jakby należały do zupełnie innego świata.

We śnie powiedział jedno zdanie. Ciche, niemal ledwie słyszalne, a jednak przenikające mnie na wskroś: „Nie zapomnij o liście”.

Otworzyłam oczy. Leżałam chwilę bez ruchu, wsłuchując się w swój oddech. Myśl o Macieju wydawała się absurdalna. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz pojawił się w mojej głowie, ale czułam, że to nie jest przypadek.

Po chwili podniosłam się z łóżka, jakby coś mnie prowadziło. Moje nogi same skierowały się na strych, gdzie trzymałam pudło z rzeczami z przeszłości. Kiedyś myślałam, że sentymenty są dla słabych – teraz nie byłam już tego taka pewna. Pudło stało tam, gdzie zawsze, zapomniane pod stosem starych ubrań i nieużywanych rzeczy.

Otworzyłam je i poczułam zapach przeszłości – lekko stęchły, ale znajomy. W środku były zdjęcia, szkolne zeszyty, kilka pamiątek. Na samym wierzchu leżała koperta. Na niej widniało moje imię, zapisane pismem, które rozpoznałabym wszędzie.

Koperta była otwarta, a w środku znajdowała się złożona na pół kartka. Rozłożyłam ją i zobaczyłam kilka zdań, napisanych tym charakterem pisma. Litery były nierówne jakby pisane w pośpiechu: „Nie odezwałem się, bo nie umiałem. Nie umiem nawet teraz. Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że jesteś dokładnie tam, gdzie powinnaś”.

Przełknęłam ślinę, serce zaczęło trzepotać. Nie wiedziałam, co czuję. Złość? Smutek? A może lęk? Odkładając list, dostrzegłam coś jeszcze. W kopercie był schowany mały, metalowy klucz.

Trzymałam go w dłoni, obracając między palcami, jakby sama jego struktura mogła mi coś wyjaśnić. Był srebrny, o prostym wzorze ząbków – wyglądał jak klucz do starej szuflady.

Zamknęłam pudełko i usiadłam na podłodze. Cisza wokół mnie stawała się coraz gęstsza, aż w końcu zaczęła mnie przytłaczać. Wspomnienia powinny zostawać w przeszłości, a jednak mnie znalazły.

Pamiętałam, jak wiele lat temu spędzaliśmy razem każde lato. Maciej zawsze wymyślał rzeczy, które z początku wydawały się głupie, a potem okazywały się czymś, czego nigdy nie zapominałam. Był typem człowieka, który potrafił znaleźć skarb w zwykłej kałuży.

Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ten klucz coś znaczy. Że musiałam już kiedyś wiedzieć, co otwiera. Zapomniałam, a może po prostu nie chciałam pamiętać.

Wstałam i zeszłam na dół. W kuchni unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Na szczęście moi rodzice po latach od mojej wyprowadzki kupili sobie porządny ekspress. Kawa to jedyna rzecz, bez której nie wyobrażam sobie życia. Wzięłam filiżankę i usiadłam przy stole. Obok położyłam klucz i jeszcze raz zerknęłam na list.

Nie odezwałem się, bo nie umiałem. Nie umiem nawet teraz. Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że jesteś dokładnie tam, gdzie powinnaś”. Co to do licha znaczy!?

Maciej miał skłonność do robienia rzeczy na pół gwizdka. Nie kończył czytać książek, zostawiał niedojedzone kanapki, mówił zdania, które wydawały się urywane w połowie myśli. Wtedy, jako nastolatka, myślałam, że to po prostu jego dziwactwo. Teraz zaczynałam się zastanawiać, czy to nie był jakiś sposób – świadomy lub nie – na zostawianie śladów.

Zabrałam klucz i wyszłam na zewnątrz. Było zimno. Spadł pierwszy śnieg i jak co roku zima zaskoczyła drogowców. Jeszcze nie wiedziałam, dokąd zmierzam, ale nogi same zaczęły mnie prowadzić.

Po chwili zorientowałam się, że idę w stronę starego domu Macieja. Od lat stał pusty, opuszczony, ale wciąż miał w sobie coś, co przyciągało ludzi. Wszyscy o nim mówili, choć każdy bał się tam chodzić.

Dom Macieja zawsze był inny niż pozostałe – nie tylko dlatego, że stał na uboczu, z dala od wsi, ale też dlatego, że trzymał w sobie pewną tajemnicę. Gdy teraz patrzyłam na zniszczoną fasadę, czułam coś pomiędzy smutkiem a ulgą.

Zbliżyłam się do drzwi. Chwyciłam za klamkę. Metal był zimny, niemal lodowaty, jak wspomnienia, do których nie chciałam wracać. A jednak je pchnęłam. Były otwarte. Poczułam, że tego momentu nie da się już cofnąć.

W środku było zimniej niż na zewnątrz. Jednak ten chłód był inny – ciężki, duszny jakby tym miejscem zawładnęła cisza, która dawno zapomniała o obecności człowieka. W kącie stała zapyziała komoda. Na okrągłym stoliku, stara lampa straszyła swoim spalonym abażurem. Brakowało jednego krzesła przy stole. Uśmiechnęłam się pod nosem. Pamiętam, że roztrzaskało się podczas urodzinowego obiadu, nie wytrzymało pod ciężarek ciotki Macieja – Danki. Biedaczka złamała sobie kość ogonową i spędziła na SOR-ze bolesne 4 godziny, o siedzeniu na plastikowej ławce nie było nawet mowy.

Przeszłam przez hol, uważnie stawiając kroki. Bałam się, że każdy ruch obudzi coś, co lepiej zostawić w spokoju. Jeszcze raz spojrzałam na komodę. Podeszłam bliżej i wsunęłam klucz do zamka jednej z szuflad. Kliknął niemal bez wysiłku. W środku leżał niewielki notes – stary, zniszczony, z wytartą okładką. Otworzyłam go na pierwszej stronie i zobaczyłam słowa zapisane tym samym charakterem pisma co w liście: „Jeśli to czytasz, to znaczy, że zaufałaś”.

Nie wiem, co bardziej mnie zaskoczyło – to, że zaufałam, czy to, że Maciej w ogóle wierzył, że odważę się wejść do tej rudery. Ostrożnie otworzyłam notes. Miałam nadzieję, że nie rozsypie się pod moimi palcami. Strony były pożółkłe, gdzieniegdzie przetarte. Jednak Macieja pismo nadal było czytelne – to samo, które znałam z dawnych szkolnych notatek i liścików podawanych pod ławką.

Na pierwszej stronie widniało coś, co wyglądało jak lista miejsc. Nie była długa, może sześć, siedem pozycji. Wśród nich od razu rzuciły mi się w oczy te, które znałam: łąka za stawem, stara lipa przy szkole, nasze miejsce w lesie.

Ostatnia pozycja z listy to miejsce, które wyblakło w mojej pamięci. A może próbowałam je z niej wyprzeć. Przypomniałam sobie jedynie zapach mchu, chłód ziemi pod pośladkami i ciszę. Maciej nie lubił dużo mówić – w przeciwieństwie do mnie, zawsze próbowałam wypełniać milczenie czymkolwiek.

Teraz w tej przeszywającej pustce przekręcałam strony w notesie. Na kolejnych znajdowały się krótkie notatki. Niektóre brzmiały jak fragmenty rozmów, inne jak wyrwane z kontekstu myśli: „Każde miejsce ma swoją ciszę. Ważne, żeby umieć ją usłyszeć”, „Nie wszystko trzeba rozumieć, żeby to poczuć”, „Jeśli kiedyś tu wrócisz, będziesz wiedziała, czego szukać”.

Z każdą kolejną stroną miałam wrażenie, że patrzę na coś intymnego, czego nie powinnam widzieć. Jakby Maciej napisał to wszystko dla siebie, a nie dla mnie. A jednak trzymałam notes w rękach i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że każda z tych notatek prowadziła mnie do czegoś większego. Może do odpowiedzi, których od dawna szukałam, a może tylko do kolejnych pytań.


Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole, wpatrując się w listę miejsc z notesu. W powietrzu unosił się zapach przypalonego wina. Pierwszy raz od dawna postanowiłam spróbować grzanego. Miało mi pomóc zebrać myśli, ale nawet nie umoczyłam ust. Przypomniałam sobie, że od ponad roku nie piję alkoholu. Ostateczną decyzję podjęłam po jednym z odcinków podcastu, w którym Robert Rutkowski mówił, jak destrukcyjnie wpływa on na mózg i ciało.

Przesuwałam wzrok po notatkach, zastanawiając się, czy w ogóle powinnam wracać do tamtych miejsc. Czy to w ogóle coś zmieni? Może wcale nie chcę znaleźć odpowiedzi, bo boję się tego, co mogę odkryć?

W końcu spojrzałam na zegar. Było późno, ale czułam, że nie zasnę, dopóki nie podejmę decyzji. Postanowiłam wczesnym rankiem, pójść na łąkę za stawem. Jeśli już zaczęłam tę podróż, nie chcę jej przerywać.


Na miejscu wszystko wyglądało inaczej niż w moich wspomnieniach. Trzciny, które dawniej wydawały się wysokie, teraz sięgały mi zaledwie do bioder. Ścieżka, którą kiedyś biegaliśmy, była ledwie widoczna. Kiedy stanęłam na środku łąki pokrytej śnieżnym puchem, otuliła mnie cisza – głęboka, intensywna, aż niemal bolesna.

Na środku polany, tam, gdzie kiedyś spędzaliśmy całe popołudnia, stał stary kamień z wyrytym symbolem – kółkiem przeciętym linią. Wyglądał tak, jakby stał tu od zawsze, choć ja go nie pamiętam. Zrobiłam kilka kroków w stronę głazu i dostrzegłam na jego powierzchni drobne, niemal niewidoczne litery: „Pamiętasz?”.

Znowu zagadka. Oczywiście. Cały Maciej – półsłówka i łamigłówki. Siedziałam przed tym kamieniem dłuższą chwilę, czując, jak każdy dźwięk wokół powoli zanika. Tylko ja i ta jedna, krótka wiadomość.

Odpowiedź była jednocześnie prosta i skomplikowana. Pamiętałam wszystko i nic. Moje wspomnienia były jak stary film z 1955, nagrany na taśmie, w której montażysta zapomniał dokleić kluczowych scen. Fragmenty wyblakłe, porwane, zostawiające więcej pytań niż odpowiedzi.

Podniosłam wzrok, próbując zrozumieć, dlaczego Maciej zostawił tutaj ten znak. Czułam, że to dopiero początek, że każde z tych miejsc z listy w notesie będzie jak kolejny fragment układanki.

Nie mogłam czekać. W domu rodzinnym miałam być tylko trzy dni – zaraz kończył się długi weekend i musiałam wracać do pracy. Z notesem w ręku poszłam od razu pod starą lipę, kolejne miejsce na liście.

Droga była przysypana śniegiem i zarośnięta krzewami, których nikt od dawna nie przycinał, ale wciąż rozpoznawałam jej kształt. To tutaj ścigaliśmy się, kto pierwszy dotrze do lipy. Po drodze mijaliśmy jabłonie. Pamiętałam, jak w środku lata powietrze zawsze pachniało wilgotną ziemią i owocami.

Teraz sad był dziki, opuszczony. Gałęzie, które kiedyś były równo przycięte, teraz wydawały się splątane, a pod nimi leżały przegniłe, lekko przyprószone śniegiem, owoce. Na środku stała, otulona gałęziami, altana. Już dawno powinna zakończyć swój żywot. O dziwo dalej się trzymała mimo zapadniętego dachu i sczerniałego drewna, poza tym nic się nie zmieniła. To była nasza kryjówka.

Zrobiłam kilka kroków w jej stronę. Powietrze wokół zdawało się gęstnieć. Na stole, między połamanymi belkami, dostrzegłam coś, co nie pasowało do reszty – białą kartkę. Podniosłam ją ostrożnie. Litery były wyblakłe, ale wciąż czytelne: „Dziś jest dobry dzień, żeby wrócić”.

Serce zaczęło walić mi jak szalone. Wtedy usłyszałam trzask – sucha gałąź pękła gdzieś za mną. Odwróciłam się gwałtownie, ale wokół była tylko cisza. Nie wiedziałam, czy to wiatr, czy coś więcej. Czułam, że ktoś tutaj był – może wciąż jest. Zabrałam świstek i szybkim krokiem poszłam dalej.

Lipa przy szkole wyglądała niemal tak samo, jak kiedyś. Może trochę bardziej zniszczona. Chyba przez lata nikt nie podcinał jej gałęzi. To drzewo na pewno pamiętało więcej, niż ja kiedykolwiek zdołam sobie przypomnieć. Gdy stanęłam bliżej, zobaczyłam coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam. Na jednym z grubych konarów, ledwie widoczne spod mchu i zgrubiałej kory, były wyryte inicjały: „M” i „P”. Moje serce zamarło. Wiedziałam, że to jego robota.

Maciej miał w zwyczaju zostawiać ślady, jakby bał się, że bez nich coś zniknie na zawsze.

– Wiesz, słowa łatwo się zapomina – powiedział mi kiedyś – Ale to, co wyryjesz w drewnie, w kamieniu, w czyjejś pamięci, zostaje na dłużej. Nawet jeśli nie pamiętasz dlaczego, przypomina, że coś, kiedyś było dla Ciebie ważne.

Nie pamiętałam tej chwili kiedy i dlaczego to zrobił. Stałam tam, wpatrując się w te litery, jakbym szukała odpowiedzi w szczelinach kory. Jakby skóra lipy mogła mi powiedzieć, co wtedy czuł.

Rozejrzałam się. Pod drzewem dostrzegłam mały, niemal niewidoczny woreczek z lnu. Wyglądał, jakby był tam od lat. Schyliłam się i ostrożnie go podniosłam. Kiedy go otworzyłam, znalazłam w środku starą monetę. Była tak zużyta, że nie dało się odczytać nominału. Tylko rok widniał wyraźnie: 1994.

Stałam tam, trzymając monetę w dłoni. Czułam, że jej ciężar był większy, niż wskazywałaby na to wielkość. Wspomnienia zaczęły wracać falami – urywane obrazy, fragmenty rozmów, zapach powietrza tamtego lata. Pamiętałam nas. Pamiętałam, jak biegaliśmy po polach, jak chowaliśmy się przed światem. To były tylko strzępy. Brakowało mi czegoś, co mogłoby złożyć te wspomnienia w całość.

Maciej zawsze wierzył, że rzeczy mają znaczenie, jeśli nada im się cel. Nie wiedziałam, dlaczego wybrał tę monetę ani dlaczego zostawił ją właśnie tutaj. Wiedziałam jedno – musiałam odkryć, co próbował mi powiedzieć.

Nie mogłam dłużej stać pod lipą. Coś mnie gnało do przodu, jakby czas nagle zaczął się kurczyć. Wyjęłam notes i spojrzałam na kolejne miejsce na liście – stary młyn za wsią. Młyn, do którego nikt już nie chodził – droga do niego dawno zarosła, a budynek stał się ruiną.

Rok 1994. Dlaczego właśnie ten rok? Pamiętałam, że latem chodziliśmy do młyna. Maciej mówił wtedy o miejscach, które coś w sobie kryją. Nigdy nie rozumiałam, co miał na myśli. Może teraz miałam się tego dowiedzieć?

Ścieżka do młyna była jeszcze bardziej zarośnięta, niż przypuszczałam. Gałęzie drzew tworzyły nad nią tunel, chyba chciały odgrodzić to miejsce od świata. Powietrze pachniało wilgocią. Każdy mój oddech brzmiał zbyt głośno.

Dotarłam na miejsce. Młyn wyglądał tak, jak zapamiętałam – wysoki, z drewnianym dachem, który teraz był przechylony i zapadnięty. Wciąż stał przy nim stary, zardzewiały mechanizm koła, które lata temu przestało się obracać.

W środku panował półmrok. Każdy mój krok podnosił drobinki kurzu, które wirowały w snopach światła wpadającego przez dziury w ścianach. Na środku, tam, gdzie kiedyś była podłoga, leżał drewniany kuferek. Nie mogłam uwierzyć, że wciąż tam jest – wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam.

Otworzyłam go szybko, nieostrożnie. Serce biło mi jak szalone, a dłonie lekko drżały. W środku znajdowała się książka. Była stara, zniszczona, z pozaginanymi rogami i śladami pleśni na okładce. Na pierwszej stronie widniały słowa napisane ręką Macieja: „Niektóre historie trzeba dokończyć samemu”.

Czułam, jak wzbiera we mnie coś, co trudno nazwać. To była mieszanka tęsknoty, gniewu i nadziei. Przewróciłam kilka stron, a w środku znalazłam coś, czego się nie spodziewałam – mapę. Była szkicowana niedbale, ale wystarczająco wyraźnie, by wskazywać kolejne miejsce.

Mój oddech przyspieszył. Ta gra jeszcze się nie skończyła. Mapa prowadziła mnie dalej, a ja wiedziałam, że nie mogę przestać – musiałam dowiedzieć się, dlaczego Maciej zostawił mi te ślady.

Mapa, którą znalazłam w książce, prowadziła mnie w stronę lasu za wsią. Od razu pomyślałam o naszym miejscu w lesie, to właśnie tak nazywaliśmy polanę ukrytą wśród drzew.

Nie mogłam już zawrócić. Trzymałam mapę w rękach, czując, jak palce delikatnie zaciskają się na papierze. Była wilgotna, ale linie i oznaczenia wciąż były widoczne.

Droga do lasu była cicha, niemal martwa. Pokryte śniegiem liście lekko szeleściły pod moimi stopami, a nagie gałęzie tworzyły cienie, które tańczyły na ziemi. W głowie wciąż miałam te słowa: „Niektóre historie trzeba dokończyć samemu”.

Dotarłam na polanę. Była taka, jak ją pamiętałam, choć wszystko było przeskalowane. Drzewa wokół zdawały się wyższe, bardziej przytłaczające. Na środku, tam, gdzie zawsze rozkładaliśmy koc, stał drewniany niedziałający zegar. Jak długo tu był? Kto go tu przyniósł? Zegar wyglądał jak wyciągnięty z innej epoki – z wytartym cyferblatem i wskazówkami zatrzymanymi na godzinie 11:55.

Podeszłam bliżej. Moje serce zaczęło łomotać. W dolnej części zegara zauważyłam małą szufladkę. Otworzyłam ją ostrożnie. W środku leżała kartka złożona na cztery. Rozłożyłam ją, a słowa zapisane pismem Macieja zadudniły mi w głowie: „Czas się kończy, jeśli nie wiesz, jak go zatrzymać”.

Usiadłam na ziemi, czując, jak zimno wchodzi mi pod skórę. Co on chce mi powiedzieć? Próbowałam znaleźć znaczenie w tych słowach, w tej mapie, w tej podróży, ale wszystko zdawało się coraz bardziej skomplikowane.

Rozejrzałam się wokół, aż dostrzegłam coś, co wcześniej umknęło mojej uwadze. Na ziemi, pod drzewem, leżało kolejne pudełko. Mniejsze niż to pod kamieniem, z metalowym zapięciem, które ledwo trzymało się zawiasów. Podniosłam je, w dłoniach czułam jego ciężar. Otworzyłam wieczko. W środku leżała mała koperta, na której widniało jedno słowo: „Odpowiedź.”

Serce waliło mi jak szalone. Delikatnie rozerwałam papier i wyjęłam z koperty karteczkę. Były na niej tylko trzy słowa, napisane przez Macieja: „Tylko tęsknota trwa”.

Wtedy wskazówki zegara na polanie zatrzymały się na godzinie 12:00. Zapadła cisza, tak przejmująca, że czułam ją w kościach. Usiadłam na ziemi, trzymając w dłoni karteczkę. To proste zdanie wydawało się czymś więcej – jak klucz, którym nie umiałam jeszcze otworzyć drzwi. Przymknęłam oczy, próbując odnaleźć spokój, ale zamiast niego poczułam, jak otacza mnie ciepło, zupełnie inne niż wcześniej.

Kiedy je otworzyłam, polana wyglądała inaczej. Światło było ciepłe i miękkie. Drzewa kołysały się lekko, choć powietrze wydawało się nieruchome. W oddali, na skraju polany, dostrzegłam sylwetkę. Stała tam, nieruchomo, jakby na kogoś czekała.

– Maciej? – wyszeptałam, choć wiedziałam, że to niemożliwe.

Zrobiłam krok w jego stronę. Potem kolejny. Czułam, jak ziemia pod moimi stopami staje się miękka, jakby chciała mnie pochłonąć. Szłam dalej. Jego postać była wyraźna, lekko pochylona do przodu, a ja jakbym znowu miała trzynaście lat i patrzyła na niego tamtego lata.

Stanęłam naprzeciw niego. Był dokładnie taki, jak go pamiętałam. Miał swoje charakterystyczne oczy w kolorze zimowego nieba.

– Pamiętasz? – zapytał cicho, a ja poczułam, jak coś we mnie pęka.

Chciałam powiedzieć, że tak. Że pamiętam wszystko. Jednak to była nieprawda. Pamiętałam fragmenty, urywki, wspomnienia jak klisze, które przechowuje się w pudełku, ale nigdy do nich nie wraca.

– Nie wiem, co mam pamiętać – odpowiedziałam w końcu, a moje słowa wydały mi się żałosne.

Maciej uśmiechnął się smutno. To był ten sam uśmiech, który zawsze mnie irytował – jakby wiedział coś, czego ja nigdy nie mogłam pojąć.

– To dobrze. Nie musisz wszystkiego pamiętać. Ale musisz zrozumieć.

– Co zrozumieć? – zapytałam, czując, jak moje dłonie się zaciskają.

Nie odpowiedział od razu. Spojrzenie skierował na drzewo, pod którym znalazłam pudełko.

– Zostawiłem to wszystko dla Ciebie, bo wiedziałem, że pewnego dnia wrócisz. I wiedziałem, że będziesz gotowa.

– Gotowa? Na co?

Znów ten uśmiech, jakby moje pytania nie miały znaczenia. Zrobił jeszcze jeden krok w moją stronę, a ja poczułam, że nie mogę się ruszyć.

– Tęsknota – powiedział w końcu. – To ona cię tu przyprowadziła, prawda?

Nie odpowiedziałam. Nie musiałam.

– Tęsknota nie jest brakiem – kontynuował. – Jest mostem. To ona łączy wszystko, co było, z tym, co jest. I to ona pozwala Ci zobaczyć to, co naprawdę ważne.

Poczułam, jak moje oczy wypełniają się łzami, ale nie chciałam ich ocierać. Nie chciałam, żeby ten moment się skończył.

– Maciej… – zaczęłam, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, zrobił kolejny krok, jeszcze bliżej. Był na wyciągnięcie ręki. Mogłam przysiąc, że czułam ciepło jego obecności. Zanim zdążyłam go dotknąć, odwrócił się i ruszył w stronę lasu.

– Zaczekaj! – zawołałam, ruszając za nim.

Kiedy dotarłam do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał, nie było już nikogo. Tylko cisza.

Spojrzałam na kartkę, którą nadal trzymałam w dłoni, i poczułam, jak coś się we mnie zmienia. Jakby Maciej zabrał część tego ciężaru, który nosiłam przez całe życie.

I wtedy zrozumiałam – tęsknota nie była pustką. Była śladem, mostem, wskazówką, która miała mnie prowadzić.

Tego wieczoru wróciłam do domu, ale nie byłam już tą samą osobą. Coś we mnie pękło, a może zostało naprawione – trudno było to określić. Tęsknota, którą zawsze uważałam za ciężar, teraz wydawała się czymś, co warto nosić. Jak delikatne naczynie, którego nie chciałam już rozbić.

Siedziałam przy kuchennym stole z notesem, monetą i wszystkim rozłożonymi przede mną kartkami, próbując połączyć wszystko w całość. Maciej zawsze zostawiał ślady, które wydawały się prowadzić donikąd, ale teraz widziałam, że nie chodziło o cel. To była podróż.

Na dnie notesu znalazłam jeszcze jedną kartkę, niemal sklejoną z ostatnią stroną. Było na niej tylko jedno zdanie, ale wystarczyło, by wyrwać mnie z zamyślenia: „Czekam na Ciebie tam, gdzie wszystko się zaczęło”.

Nie wiedziałam, co miał na myśli. „Tam, gdzie wszystko się zaczęło” mogło znaczyć cokolwiek. Nasze pierwsze spotkanie? Pierwszy spacer? Polana w lesie? Każde wspomnienie wydawało się teraz mieć jakieś znaczenie.

Spojrzałam na zegarek – było już późno, ale wiedziałam, że nie zasnę. Wzięłam wszystkie znaleziska i wyszłam.

Znalazłam się na wzgórzu, gdzie często chodziliśmy, kiedy byliśmy dziećmi. Noc była jasna, księżyc w pełni oświetlał krajobraz, a wokół panowała cisza, która zdawała się czymś więcej niż tylko brakiem dźwięków.

Na środku wzgórza, tam, gdzie zawsze siadaliśmy, leżał kamień, ale tym razem był inny. Na jego powierzchni widniał ten sam symbol, który widziałam wcześniej na polanie – kółko przecięte linią. Uklękłam przed nim, a moje dłonie mimowolnie przesunęły się po jego zimnej powierzchni.

Pod kamieniem była mała skrzynka. Wyjęłam ją, czując, jak serce wali mi w piersi. Otworzyłam wieko i zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam – stare zdjęcie.

Byliśmy na nim razem. Musieliśmy mieć może dziesięć lat. Śmialiśmy się do aparatu, a w tle widniała polana. Coś było magicznego w tym zdjęciu. Po drugiej stronie, na odwrocie, widniały słowa: „To nigdy się nie skończyło”.

W tym momencie poczułam, że on naprawdę tu jest. Nie w ciele, ale w każdym wspomnieniu, w każdym znaku, który zostawił. Tęsknota przestała być ciężarem, bo już nie była pusta.

Spojrzałam w gwiazdy i nagle zrozumiałam, co zawsze próbował mi powiedzieć. Życie nie jest ostateczne, ale też nie jest przypadkowe. Każdy człowiek, każde miejsce, każdy moment łączy nas w coś większego, czego nie możemy zobaczyć, dopóki nie spojrzymy wstecz.

Maciej nie odszedł. On był zawsze tam, gdzie tęsknota.

Nie wróciłam od razu do domu. Usiadłam na tym wzgórzu, z widokiem na ciemniejący horyzont, trzymając zdjęcie w dłoni. Wiatr delikatnie muskał moją twarz, a cisza nocy wypełniała wszystko, co jeszcze we mnie zostało – każdą myśl, każde niedopowiedzenie.

Pamiętałam. Nie wszystko, ale wystarczająco dużo, by poczuć, że moje życie było nie tylko zbiorem przypadków, ale opowieścią splecioną z opowieściami innych ludzi. Maciej nie był tylko częścią przeszłości – był punktem, od którego wszystko się zaczęło, i do którego wszystko powracało.

To nigdy się nie skończyło”. Zrozumiałam. Tęsknota to most. Nie tylko do innych ludzi, ale też do nas samych – tych, którymi byliśmy i tych, którymi dopiero się staniemy. To było jego przesłanie. Nie listy, symbole, ani przedmioty. To, co zostawił, było tylko mapą, wskazówką, która miała mnie doprowadzić do tej chwili.

Wstałam, czując, jak moje ciało i myśli zaczynają się układać. Spojrzałam raz jeszcze na zdjęcie, a potem na wzgórze, jakbym chciała pożegnać to miejsce.

– Dziękuję – powiedziałam cicho. Nie wiem, czy do niego, czy do siebie.

W drodze do domu czułam, jak coś ze mnie zniknęło – ten ciężar, który częściowo zostawiłam na polanie, teraz rozpadł się jeszcze bardziej. Nie chodziło o brak ani o pustkę, ale o przestrzeń, która pozwoliła mi oddychać.


Kilka tygodni później znowu znalazłam się na wzgórzu. Tym razem nie przyszłam szukać odpowiedzi. Chciałam po prostu usiąść, poczuć wiatr i zobaczyć, jak świat powoli budzi się do życia.

Zdjęcie, które znalazłam, wciąż miałam przy sobie. Trzymałam je w kieszeni kurtki, jak talizman, choć wiedziałam, że nie potrzebuję już dowodów na to, że Maciej był – i nadal jest – częścią mnie.

Patrząc na horyzont, zastanawiałam się, co jeszcze przede mną. Czy inne listy, symbole, miejsca czekają, by je odnaleźć? Czy Maciej miał rację, że tęsknota jest mostem, który prowadzi dalej, niż mogę sobie wyobrazić?

Zerwał się lekki wiatr, niosąc ze sobą zapach budzącego się po zimie lasu. Przymknęłam oczy, czując, jak całe moje ciało wypełnia ciepło. I wtedy usłyszałam kroki. Niemal niesłyszalne, jakby ktoś starał się nie zakłócić ciszy poranka. Odwróciłam się powoli, ale nikogo tam nie było. A może był?

Uśmiechnęłam się lekko, odwracając wzrok z powrotem na horyzont. Wiedziałam, że nie każda odpowiedź jest nam dana od razu. Czasem most trzeba przejść w ciszy, żeby zrozumieć, co czeka po drugiej stronie.

Dodaj komentarz

Ten post ma 4 komentarzy

  1. Piątkowy Nostalgik

    To opowiadanie ma w sobie ten rodzaj tęsknoty, która nie znika. Też mam taką osobę. A może nawet kilka, ale jedna była naprawdę bliska. Czasem myślę, że to już zamknięta sprawa, ale wspomnienia wracają same. Wystarczy drobiazg – miejsce, zapach, jakaś piosenka. I znowu są. Może już zawsze tak będzie?

    1. Patrycja

      Też tak myślę – niektóre wspomnienia mają swój własny rytm i wracają wtedy, kiedy chcą, nie wtedy, kiedy my na to pozwalamy. Dziękuję za ten komentarz, bardzo trafnie to ująłeś.

  2. Iwona

    Przeczytałam jednym tchem. Dobrze oddałaś emocje. Wciągnęło mnie bardzo.

    1. Patrycja

      Bardzo się cieszę, że historia Cię wciągnęła. Emocje były dla mnie w tym tekście najważniejsze, więc tym bardziej cenię sobie Twój odbiór. Dzięki, że przeczytałaś! ❤️