Z piątku na sobotę

Scrolluję Facebooka. Poranek mija mi między łykami zimnej już kawy a przeglądaniem rzeczy, które mnie nie obchodzą. Uśmiechy dzieci, wakacyjne zdjęcia z Chorwacji, kolejna reklama, ktoś znowu się zaręczył na tle wieży Eiffla, ktoś inny robi martwy ciąg na siłowni.

Wzrok przeskakuje dalej, ale palec zatrzymuje się na ekranie. Z tego marazmu wyrywa mnie zdjęcie ze spotkania przy grillu. Plastikowe krzesła, góra z kiełbasek na talerzu, znajome twarze, których nie widziałam od lat. Śmieją się, jakby czas się dla ich zatrzymał. Zerkam na podpis: „Grill ze starą ekipą, nie widzieliśmy się chyba z 15 lat. Gaja tylko Ciebie tu brakuje… 💔”

Coś mnie ściska w żołądku. Przewijam dalej. Nie chcę się nad tym zastanawiać. Nie dziś, nie teraz. Ale wspomnienia mają ten paskudny zwyczaj – nie pytają, czy jest na nie miejsce i odpowiedni czas, po prostu wracają. Obrazy w mojej pamięci stają się wyraźniejsze. Wreszcie przypomniałam sobie tamtą noc w lokalnym pubie.


Muzyka niosła się po pustych ulicach, rozbijając ciszę nocnego miasta. Rock, może grunge, nie miało dla mnie znaczenia, co leci z głośników. Nie lubiłam tego gatunku, tego miejsca i tych ludzi – typów w skórzanych kurtkach, z butelkami piwa w rękach i cuchnących dymem z papierosów. Lokal z zewnątrz wyglądał jak parodia rockowego pubu, oblany landrynkowym różem. Po czasie dowiedziałam się, że dawniej mieściła się tu kawiarnia, właściciele organizowali wesela, a ich popisowym daniem była parówka z żółtym serem, owinięta boczkiem i pieczona w piekarniku. Może dlatego wybór padł na fuksjowo-żółtą falę na elewacji. Wystarczył jeden rzut oka, żebym przestała się łudzić, że w środku będzie lepiej. Nie wiedziałam, czemu Sara tu przychodziła, ale lubiła to miejsce. Może przez chłopaka, może przez klimat, który mnie odstraszał, dla niej wydawał się naturalnym środowiskiem. Czuła się tu doskonale, jakby była częścią tej społeczności. Prosiła, żebym przyszła i obiecała, że będziemy się świetnie bawić.

Szłam do wejścia, mijając okoliczną szkołę. Ciepłe powietrze było gęste od dymu i piwnej woni. Przygaszone rozmowy, podszyte tym specyficznym napięciem wieczoru, który jeszcze się nie skończył, ale już powoli zmierzał do finału. Po drodze zobaczyłam Gaję pochyloną nad śmietnikiem. Przytrzymywała się jednej ręką metalowej barierki, drugą ściskała skórzaną kurtkę zsuniętą z ramion. Włosy przyklejone do spoconego czoła, rozmazany tusz do rzęs rozciągnięty aż do policzków. Czerwona koszula w czarną kratę wyglądała, jakby wyciągnęła ją z dna szafy i wrzuciła na siebie w ostatniej chwili. Obok stała Alka, ze skrzyżowanymi rękami, zaciągając się papierosem.

— Przecież mówiłam, że nie powinnaś tyle pić — rzuciła z szyderczym uśmiechem.

Gaja wyprostowała się na chwilę, jakby chciała coś odpowiedzieć, ale zamiast tego zatoczyła się i znowu pochyliła, dławiąc się czymś, co wciąż jeszcze próbowało wrócić do żołądka.

— Wszystko okej? — zapytałam.

Podniosła wzrok. Zamglone oczy, ciężkie powieki, ledwo mnie rozpoznawała.

— Jest ze mną… — wymamrotała, wskazując głową na Alkę.

Dziewczyna machnęła ręką i wypuściła dym nosem.

— Luz, zaraz się ogarnie. — zaciągnęła się z powrotem i przewróciła oczami. — Jej stary chla więcej niż cała ta knajpa, myślisz, że ktoś się przejmie, że ona trochę za dużo wypiła?

Przez chwilę stałam, przygryzając wnętrze policzka. Nie chciałam wdawać się w te głupia gadki Alki, zresztą miała rację i to nie była moja sprawa. Poza tym Sara już długo czekała w lokalu. Machnęłam ręką i weszłam do środka.

Po przekroczeniu progu uderzył mnie zapach starego piwa i przesiąkniętych dymem firanek. Wnętrze było ciemne, oświetlone jedynie mdłym światłem lamp. Ściany oblepione boazerią, podłoga nierówna, a na kontuarze widniał duży napis „Pink Floyd”. Przy barze siedziało kilku typów, którzy wyglądali, jakby zrośli się z tą przestrzenią. Jeden z nich, z krzywo przyciętym wąsem i koszulką Nirvany, spojrzał na mnie, po czym wrócił do swojej szklanki. W głębi sali dostrzegłam Sarę. Siedziała przy jednym z drewnianych stolików, stukając paznokciami w butelkę. Miała rozpuszczone, długie włosy, skórzane spodnie i czarną koszulkę. Na nogach całoroczne glany.

— Nareszcie! Myślałam, że cię wciągnęło to towarzystwo przed wejściem — rzuciła, gdy podeszłam.

— Nie, ale chyba powinnam była tam zostać — westchnęłam, siadając naprzeciwko niej.

— W sensie?

— Gaja właśnie rzyga do śmietnika, a Alka stoi obok i się z niej śmieje.

Sara uniosła brwi, ale nie wyglądała na zaskoczoną.

— Mówiłam ci, żebyś nie zwracała na nią uwagi.

— Wiem, ale… no, jakoś tak…

Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam się w to zagłębiać. Nie teraz.

— Masz ochotę na coś mocniejszego? — zapytała, wskazując na bar.

Rozejrzałam się po pubie i po tych twarzach, które wyglądały, jak część wystroju tego lokalu. Czułam, jak duszne powietrze osiada mi na skórze, jakby samo to miejsce chciało, żebym została dłużej, niż zamierzałam.

— Może później — mruknęłam.

— Serio, dalej się nią przejmujesz?

Westchnęłam, odruchowo skubiąc skórkę przy paznokciu.

— Jeśli za pół godziny nie wejdzie, pójdę sprawdzić.

— Ma Alkę — Sara uniosła butelkę do ust. — Poza tym wiesz, jaka ona jest. Nie da się jej pomóc, jeśli sama nie chce.

Nie odpowiedziałam. Próbowałam wzruszyć ramionami, jakby to rzeczywiście było nic, ale czułam, jak coś we mnie się zaciska. Nie widziałam, czy to przez klimat tego miejsca, czy przez myśli o rzygającej Gai.

Znałam ją, odkąd pamiętam. Mieszkałyśmy na tym samym osiedlu. Bawiłyśmy się razem, zanim jeszcze zaczęło mieć znaczenie, kto z kim trzyma. Pamiętam piaskownicę, rowery, zabawy w chowanego do późna, aż rodzice musieli nas wołać przez okna, żebyśmy wracały do domu.

A potem przyszło gimnazjum. Przez pierwszy rok, może dwa, trzymałyśmy się we trzy. Była jeszcze Marti – ta fajna, lubiana, zawsze gotowa coś odwalić. Robiła rzeczy, na które ja nigdy bym się nie odważyła, i to imponowało innym dzieciakom. Mnie też. To z nią zapaliłam pierwszego papierosa i wybiłam pierwsze tanie wino pod kładką przy torach. Nie pamiętam już, czy to Gaja wybrała kogoś innego, czy to my ją odrzuciłyśmy. Po tych trzech latach różnych pierwszych razów i z pozoru zakazanych rzeczy, Marti poszła do innego liceum i nasze drogi się rozeszły. Natomiast Gaja trafiła do mojej szkoły i wtedy wszystko się zmieniło. Nie było kłótni, afery, żadnego dramatycznego zwrotu akcji. Po prostu któregoś dnia w liceum zrozumiałam, że ona nie jest już moją przyjaciółką.

Na początku wszystko wyglądało normalnie. Nawet się cieszyłam, że będziemy razem w klasie. W końcu się znałyśmy i lubiłyśmy. Jednak tak bardzo się myliłam. Ona już była inną osobą. Wyprostowana, pewniejsza siebie, mówiła głośniej, śmiała się częściej. Jakby na siłę próbowała nadrobić wszystkie lata, w których stała w cieniu. Nie wiem, czy od początku miała taki plan, czy wyszło to przypadkiem, ale gdzieś po drodze stałam się jej celem. To nie było jawne gnębienie, raczej subtelne komentarze rzucane niby od niechcenia, spojrzenia pełne półuśmiechów. Słowa, które brzmiały jak żart, ale niosły w sobie coś więcej. Coś, co sprawiało, że czułam się mniejsza. Śmiałam się z siebie razem z nią. Mówiłam, że mam dystans, że przecież to nic takiego. Nie umiałam inaczej.

U Gai wszystko z pozoru wyglądało w porządku. Nauczyciele ją lubili – była bystra, umiała odnaleźć się w rozmowie, jednocześnie wagarowała i trzymała się z ludźmi, których inni omijali szerokim łukiem. Może to była jej największa umiejętność – balansowanie pomiędzy światami. Nie wiem, czy jej to sprawiało satysfakcję, ja z każdym tygodniem siedzenia z nią w ławce gasłam coraz bardziej.

Sara szturchnęła mnie lekko w ramię.

— O czym tak myślisz?

Zamrugałam, wracając do rzeczywistości. Właśnie leciało Another Brick in the Wall w wersji Acid Drinkers. Ciężki riff niósł się po pomieszczeniu, ktoś pod barem wybijał rytm palcami o blat. Refren rozbrzmiał głośniej, a kilku gości przy stolikach podchwyciło słowa, jakby naprawdę w nie wierzyli.

— Minęło trzydzieści minut — powiedziałam, bardziej do siebie niż do niej. Spojrzała na mnie, ale nie skomentowała.

— Idę sprawdzić, co z Gają — rzuciłam, wstając od stolika.

W przejściu do ogródka ktoś mnie potrącił i całe piwo rozlało się na podłogę. Nawet się nie zatrzymałam, uniosłam tylko ręką w przepraszającym geście. Gdy wyszłam na zewnątrz, powietrze wydało się chłodniejsze niż wcześniej. Spojrzałam w stronę śmietnika. Było pusto. Tylko skórzana kurtka leżała na ziemi. Podniosłam ją i rzuciłam na ogrodzenia, rozglądając się wokół. W ogródku siedziała ta sama grupka, co wcześniej, ale Gai i Alki nigdzie nie było. Podeszłam do jednego z typów palących papierosa przy barierce.

— Widziałeś dziewczynę w kraciastej koszuli? Była tu przed chwilą z koleżanką.

Zaciągnął się dymem, zmierzył mnie wzrokiem, chyba zastanawiał się, czy w ogóle warto odpowiadać, i wzruszył ramionami.

— Poszła z jakimś Rafałem. I tą drugą. Mówili, że ją odprowadzą na chatę.

— Rafał? — powtórzyłam.

— No, chyba tak się nazywał. Nie znam typa.

Przytaknęłam i wróciłam do pubu.

— I co? — zapytała Sara, gdy usiadłam obok niej.

— Poszła z Rafałem i Alką. Mieli ją odprowadzić do domu.

Sara uniosła brwi.

— A kto to znowu ten Rafał?

Wzruszyłam ramionami.

— Nie mam pojęcia. Nigdy o nim nie słyszałam.

Sara westchnęła i sięgnęła po butelkę.

— No tak. Gaja zawsze miała tajemniczych znajomych.

Kiwnęłam głową, ale nie czułam ulgi. Sara wyglądała na uspokojoną, jakby to zamykało temat. Mnie coś wciąż ściskało w środku. Impreza dobiegała końca. Wychodziłyśmy niemal ostatnie. Dwóch gości jeszcze wymieniało uściski dłoni z właścicielką, śmiech brzmiał już ciszej, powietrze wibrowało resztkami muzyki. Sara odprowadziła mnie pod klatkę. Czekałyśmy chwilę w milczeniu, obie zmęczone, z dymem papierosowym wciąż wplątanym we włosy i ubrania.

— Borys zaraz będzie — powiedziała, zerkając na telefon.

Kiwnęłam głową.

— Widzimy się jutro? — zapytała.

— Tak, pewnie — odpowiedziałam bez namysłu.

Nie powiedziałam jej, że czułam coś nieokreślonego, dziwną chropowatość pod skórą, jakby coś miało się jeszcze wydarzyć. Światła samochodu przecięły ciemność. Borys zatrzymał się pod blokiem, nie wysiadając. Sara rzuciła mi krótkie „trzymaj się” i ruszyła w jego stronę.

Weszłam do mieszkania, na szczęście rodzice już spali. Odruchowo przekręciłam zasuwkę. Cisza uderzyła mnie od razu, po tak wielu godzinach spędzonych w hałasie czułam pulsujące bębenki w uszach. Zsunęłam buty przy wejściu, z kuchni wzięłam szklankę wody i wypiłam zawartość duszkiem. Poszłam do łazienki, puściłam gorącą wodę. Piana skutecznie zmyła ślady papierosowego dymu i spłynęła do odpływu razem z napięciem tego wieczoru. Powinnam czuć ulgę. Położyłam się i zamknęłam oczy. Niepokój jednak nie minął.

Telefon zadzwonił pierwszy raz o szóstej trzydzieści. Zamrugałam, ale nie ruszyłam się z miejsca, pozwalając, żeby dźwięk wibrował w ciszy pokoju. Pewnie jakaś pomyłka. Minęło kilka minut, zanim zadzwonił znowu. Jednym okiem zerknęłam na wyświetlacz: Sara. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran. Dziwne. Nigdy nie dzwoniła tak wcześnie. Przesunęłam palcem po zielonej ikonie.

— Słuch…

— Gaja nie wróciła do domu!

Przerwała mi gwałtownie. Głos miała spięty, zbyt ostry jak na tę porę. Serce zabiło mi szybciej.

— Co?!

— Jej matka obdzwoniła wszystkich. Nikt jej nie widział.

Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

— Alka odebrała dopiero za dziesiątym razem — wyrzuciła z siebie Sara. — Powiedziała, że Gaja nie chciała iść dalej, więc zostawili ją po drodze do domu.

— Zostawili?

— Alka i ten cały Rafał. Po prostu poszli.

Czułam, jak coś ściska mnie w żołądku.

— Siedziała na chodniku, mówiła, że jej słabo, a oni stwierdzili, że jak chce tu zostać, to jej sprawa. Nie będą jej niańczyć.

Oddech uwiązł mi w gardle. W głowie znowu zobaczyłam tamtą scenę – Gaję przy śmietniku, z zamglonym spojrzeniem i z kurtką zsuniętą z ramion.

— Moja mama obdzwoni teraz szpitale — dodała ciszej.

— Dobrze. Daj mi chwilę, okej?

— Jasne. Dam znać, jak coś ustalę.

Rozłączyłam się i usiadłam na brzegu łóżka, ściskając telefon w dłoni. Czułam, jak skóra na karku cierpnie mi od napięcia, a serce uderzyło coraz mocniej. Wzięłam głęboki oddech i odblokowałam ekran. Weszłam na Messengera. Brak nowych wiadomości od Gai. Ostatnia była sprzed tygodnia – krótka wymiana zdań, nic ważnego. Przeklikałam się przez grupowe czaty, szukając czegokolwiek. Nic. Na Facebooku też cisza. Jej ostatni post to udostępniona piosenka sprzed dwóch dni. Zamknęłam aplikację i przesunęłam dłonią po twarzy. Może po prostu się gdzieś zasiedziała, urwał jej się film i zaraz wróci do domu, udając, że nic się nie stało.

Telefon zawibrował. Wiadomości od Sary: Moja mama obdzwoniła szpitale w promieniu 80 km. Nie ma jej na żadnym SOR-ze. Jeszcze sprawdzają wezwania karetek z nocy.

Przełknęłam ślinę.

Ja: A policja?

Sara: Mama mówi, że to za wcześnie. Że Gaja mogła po prostu gdzieś pójść. Wiesz, jaka ona jest…

Przymknęłam oczy, splatając palce pod brodą i wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam. Lubiła imprezy, często piła, zawsze otaczało ją kilku facetów… I co z tego? Nie chciałam teraz o tym myśleć. Przecież nie mogła tak po prostu zniknąć. Bezczynność tylko potęgowała we mnie napięcie. Zerwałam się z łóżka, naciągnęłam na siebie dresowe spodnie i pierwszą lepszą bluzę. Telefon wsunęłam do kieszeni.

Wychodząc, zerknęłam na zegarek. Było przed ósmą. W bloku panowała cisza, tylko gdzieś w oddali słychać było dźwięki porannego życia – szum czajnika, skrzypienie drzwi, urywki rozmów. Zbiegłam po schodach i wyszłam na zewnątrz. Powietrze było ciężkie, zapowiadał się kolejny duszny dzień. Nie wiedziałam, dokąd idę, ale nogi same niosły mnie w stronę osiedla Gai. Sara zadzwoniła, zanim tam dotarłam.

— Mówiłaś, że ten cały Rafał i Alka mieli ją odprowadzić, tak? — zapytała bez przywitania.

— Tak.

— Jakiś koleś z pubu powiedział, że ostatni raz widział ją, jak siedziała na chodniku przy przystanku.

— Sama?

— Tak.

Zatrzymałam się.

— Wiemy, gdzie teraz jest Alka?

— Nie odbiera.

— Może trzeba po nią pojechać.

— Może — westchnęła Sara. — Zadzwonię teraz do Gai matki. Może się czegoś dowiem.

Rozłączyłam się i przyspieszyłam kroku. Dotarłam przed blok. Pod klatką stały dwie kobiety, wyglądały na sąsiadki. Rozmawiały przyciszonymi głosami, jakby dzieliły się czymś ważnym. Gdy przechodziłam obok, ich spojrzenia na moment się na mnie zatrzymały. Może nie lubiły obcych na osiedlu. Weszłam na podwórko i się rozejrzałam. Po Gai ani śladu. Telefon znowu zawibrował.

Sara: Matka Gai mówi, że ostatni raz, kiedy do niej dzwoniła, usłyszała tylko głos obcej kobiety. Powiedziała, że znalazła ten telefon na chodniku.

Oddech uwiązł mi w gardle.

Ja: Gdzie?

Sara: Nie powiedziała. Rozłączyła się, zanim matka Gai zdążyła o coś więcej zapytać. Próbowała dzwonić jeszcze kilka razy, ale nikt już nie odbierał

Nie myślałam, tylko ruszyłam szybkim krokiem w stronę przystanku, gdzie ostatni raz ktoś widział Gaję. W głowie mieliłam słowa Sary, próbując znaleźć w nich jakiś sens. Telefon, chodnik, obca kobieta. Dlaczego go nie oddała na policję? Po co w ogóle go odebrała?

Z daleka widziałam już wiatę przystanku. Nikogo tam nie było, tylko kilka pustych setek po wódce i zużyty bilet na krawężniku. Wszystko wyglądało zwyczajnie. I to chyba było w tym najgorsze. Stanęłam na środku chodnika, rozglądając się wokoło. W tej chwili był to dla mnie środek świata. W tym miejscu, gdzieś między nocą a świtem, Gaja po prostu… przestała istnieć? Przełknęłam ślinę i jeszcze raz zlustrowałam okolicę. Po drugiej stronie ulicy znajdowała się mała piekarnia, obok kiosk, który otwierał się po szóstej. Może ktoś coś widział. Zanim zdążyłam podejść bliżej, telefon znowu zawibrował. Dzwoniła Sara.

— Jest coś jeszcze — powiedziała od razu.

— Co?

— Matka Gai zadzwoniła jeszcze raz na ten numer.

— I?

— Tym razem odebrał mężczyzna.

Zamknęłam oczy.

— Że to jego żona wcześniej odebrała. Podobno znalazła ten telefon w spodniach syna, jak rano sprzątała. Wibrował tak intensywnie, że spanikowała i odruchowo nacisnęła zieloną słuchawkę.

Zadrżała mi dłoń.

— W spodniach syna?

— Tak. Twierdzi, że nie wiedziała, co robić. Bała się, że chłopak go ukradł i nie chciała narobić mu kłopotów.

Czułam, jak coś ściska mnie w żołądku.

— Gdzie on teraz jest?

— Facet powiedział, że syn wyszedł wcześnie rano i jeszcze nie wrócił.

Miałam ochotę rzucić słuchawką o ziemię.

— Musimy, dowiedzieć się kto to jest. Jak najszybciej.

Rozłączyłam się i przez chwilę po prostu stałam. Nagle poczułam, jak ktoś mnie obserwuje. Obróciłam się. Po drugiej stronie ulicy, przy kiosku, stał starszy mężczyzna. Patrzył w moim kierunku. Zawahałam się tylko chwilę i ruszyłam w jego stronę. Facet stał z rękami schowanymi w kieszeniach, lekko pochylony do przodu, jakby od dawna na mnie czekał.

— Przepraszam — odezwałam się, zatrzymując tuż obok niego. — Czy pan… był tu może wczoraj w nocy?

Spojrzał na mnie spod siwych brwi i zmierzył wzrokiem od stóp do głów.

— A kto pyta?

— Koleżanka dziewczyny, która… — urwałam, bo nagle poczułam, że nie chcę mówić na głos tych słów.

— Chodzi o tę młodą? W kraciastej koszuli?

Serce zabiło mi mocniej.

— Tak.

Zamyślił się na moment, jakby próbował sobie przypomnieć coś sprzed wielu lat, a nie sprzed kilku godzin.

— Była tu. Siedziała na chodniku, nie wyglądała dobrze.

— Była sama?

— Tylko chwilę. Dwóch ich było. Jeden w jasnej bluzie, drugi z czarną czapką z daszkiem. — mężczyzna odchrząknął, jakby zbierał myśli. — Ten w czapce coś do niej mówił, ale chyba nie bardzo była w stanie odpowiadać. W końcu tamten drugi się zirytował.

— I co?

— Złapał ją pod ramię. Chyba chciał pomóc, ale ona się wyrwała. A potem… — mężczyzna ucichł na moment. — Nie wiem, co do niej powiedział, ale spojrzała na niego ledwo żywym wzrokiem.

Zaschło mi w gardle.

— I co potem?

— W końcu się poddała. Położyli ją na tylne siedzenie samochodu i odjechali.

Miałam wrażenie, że świat zawirował.

— Jaki samochód?

— Jakiś stary grat, chyba granatowy. Albo czarny.

— Widział pan tablice rejestracyjne?

— Nie, to wszystko działo się tak szybko.

Próbowałam przetrawić te informacje.

— Pamięta pan, jeszcze jakieś szczegóły?

Mężczyzna zmarszczył brwi.

— Powiedziałbym, że mieli jakieś dwadzieścia kilka lat. Tacy… zwyczajny. Ale ten w bluzie miał dziwne oczy.

— Jakie?

— Takie… szalone.

Przeszedł mnie dreszcz. Nie czekałam dłużej. Kiwnęłam głową na pożegnanie i odwróciłam się na pięcie. Musiałam znaleźć Sarę. Sięgnęłam po telefon, żeby do niej zadzwonić, ale zanim zdążyłam wybrać numer, ekran rozświetlił się sam.

— Gdzie jesteś? — wyrzuciła z siebie, zanim zdążyłam się odezwać.

— Niedaleko przystanku autobusowego. Muszę ci coś powiedzieć, rozmawiałam z kimś, kto widział Gaję w nocy. Byli z nią dwaj faceci, jeden miał…

— Poczekaj — przerwała mi nagle. W jej głosie było coś nowego, coś, co sprawiło, że momentalnie się zatrzymałam.

— Co jest?

— Zadzwoniłam do tej kobiety, która znalazła telefon Gai — powiedziała szybko.— Zapytałam o jej syna. W końcu podała mi jego imię. Mateusz.

— I?

— Pracuje w warsztacie samochodowym niedaleko kościoła.

Chwila ciszy. W oddali słyszałam szczekanie psa, ale mój umysł już gnał do przodu.

— Musimy tam iść — powiedziałam.

— Za ile możesz być?

— Za pięć minut.

Rozłączyłam się i od razu ruszyłam w stronę warsztatu. Nie musiałam się zastanawiać, jak tam dojść – w tym miasteczku znałam każdą ulicę, każdy skrót, każde podwórko. Słońce już grzało, ale czułam tylko zimno pod skórą.

Sara czekała przed wejściem, opierając się o niską ceglaną ścianę. Miała skrzyżowane ramiona i nerwowo stukała podeszwą buta o chodnik. Kiedy mnie zobaczyła, tylko skinęła głową.

Warsztat był mały, ledwo widoczny z głównej drogi, wciśnięty między spożywczak a pusty plac. Drzwi garażowe były podniesione, w środku stały dwa samochody – jeden na podnośniku, drugi z otwartą maską. Czuć było olej, rozgrzaną blachę i benzynę. W rogu, na stercie opon, leżała rozbebeszona kanapa. Mateusz sterczał przy jednym z aut, z pochyloną głową, ręce miał upaprane smarem.

— To on? — szepnęła Sara.

— Chyba tak.

— No to chodź.

Podszedł pierwszy, jakby czuł, że się zbliżamy. Zobaczyłam, jak jego szczęka się zaciska, a ręce mocniej ściskają szmatę.

— Czego chcecie?

— Gai — powiedziałam od razu.

Sara skrzyżowała ręce na piersi.

— Miałeś jej telefon w spodniach. Ty i twój kolega byliście z nią tej nocy.

Mateusz drgnął, ale nie spojrzał nam w oczy.

— Nie wiem, o czym mówicie.

— Nie pierdol — syknęła Sara. — Widziano was przy przystanku.

— Może tam byliśmy, i co z tego?

— Gadaj, co się stało?!

Wzruszył ramionami.

— Była pijana. Nie wiedziała, co się dzieje.

— I co z nią zrobiliście?

— Nie wiem… Nic.

— Nic? — Sara prychnęła. — Czyli nie wiesz, co się stało z dziewczyną, która była ledwo przytomna?

Wciągnął powietrze przez zęby i przetarł twarz dłonią, zostawiając na skórze ślady smaru.

— Słuchajcie… nie chcę się w to mieszać, okej?

— Ale już jesteś zamieszany.

Patrzył na mnie przez chwilę, jakby rozważał różne opcje, ale nic nie powiedział.

— Z kim byłeś?

Milczenie.

— Mateusz!? Z kim byłeś!?

Westchnął ciężko.

— Z Maro — powiedział w końcu.

— Kto to jest Maro?

— Kolega.

— Kolega, który co?

— Który jej sprzedawał towar.

Serce ścisnęło mi się w piersi, a Sara zacisnęła pięści. Gaja zawsze miała swoje tajemnice, ale… narkotyki? Imprezowała, była lekkomyślna, ale czy to możliwe, że przez cały ten czas żyła w świecie, do którego nigdy nas nie wpuściła? Sara odezwała się pierwsza, głosem zimnym i ostrym jak szkło.

— Chcesz powiedzieć, że brała?

Mateusz wzruszył ramionami, unikając naszego wzroku.

— Nie jestem jej niańką. Wiedziała, co robi.

— Wiedziała?! — Sara parsknęła gorzko. — Bo jakoś nie wyglądała, jakby wiedziała.

Patrzyłam na niego, ale w głowie miałam tylko obraz Gai – tej, którą znałam. Albo raczej tej, którą myślałam, że znam.

— Nie ważne! Mów wreszcie co się stało tej nocy?!

Mateusz spuścił wzrok na buty, po czym nerwowym ruchem sięgnął do kieszeni. Wyciągnął pogniecioną paczkę papierosów, potrząsnął nią i wsunął jednego między wargi, jakby liczył, że to rozwieje niewygodne pytania.

— Była rozbita. Ledwo stała na nogach. Mówiła, że coś ją boli.

— Więc co zrobiliście?

— Chciała się położyć na ławce na przystanku, ale Maro stwierdził, że to zły pomysł. Że powinna się ogarnąć.

— I?

— Wsadziliśmy ją do auta.

Sara wybuchnęła śmiechem, ale było w nim więcej złości niż rozbawienia.

— Wsadziliście ją do auta!? Po co!?

Mateusz spojrzał na nią, ale nie odpowiedział.

— Mateusz, jeśli masz chociaż odrobinę godności, to mów!

Zacisnął szczękę, wziął głęboki wdech i wypuścił dym.

— Chcieliśmy ją zawieźć do domu.

— Ale?

— Ale Maro spanikował.

— Dlaczego?

— Bo mówiła, że coś ją boli. Że coś jest nie tak.

— I?

Mateusz wpatrywał się w ziemię.

— Maro chciał jej dać coś na pobudzenie.

Poczułam, jak robi mi się zimno.

— Ale odmówiła, więc postanowiliśmy zawieźć ją na SOR.

Sara zacisnęła pięści.

— Nie kłam — warknęła. — Moja matka obdzwoniła wszystkie szpitale w okolicy osiemdziesięciu kilometrów i nigdzie jej nie było. Sama też dzwoniłam. W na żadnym SOR-ze nie mieli takiej pacjentki!

Mateusz uniósł na nią wzrok, ale zamiast odpowiedzi wypuścił powoli dym przez nos.

— Bo zmyśliliśmy nazwisko.

Sara zrobiła krok do przodu.

— Co?

— Nie znałem jej prawdziwych danych — mruknął, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.

— I nie pomyślałeś, żeby powiedzieć, że ich nie znacie, tylko kłamać!?— głos Sary był już bardziej krzykiem niż pytaniem.

Mateusz wzruszył ramionami.

— Nie chciałem mieć problemów.

— Nie chciałeś mieć problemów?! — Sara wybuchła. — Więc co, zmyśliliście jej tożsamość i zostawiliście ją na łasce losu?

Serce waliło mi w piersi.

— Sara… — odezwałam się cicho. Ona szybko odwróciła się w moją stronę, a w jej oczach zobaczyłam coś, co sprawiło, że i mnie przeszły dreszcze.

— Pytałyśmy po nazwisku. Nie przyszło nam do głowy, że ktoś mógł podać błędne! — Zatoczyła ręką w powietrzu, jakby to wszystko nagle nabrało dla niej nowego sensu. — Nie było też żadnych pacjentów NN.

Zamarłam.

— To znaczy, że…

— Że od początku tam była — krzyknęła. — Tylko nikt o tym nie wiedział.

Spojrzałam na Mateusza. Stał z papierosem między palcami, ale już nie miał w sobie tej nonszalancji sprzed chwili. Wbił wzrok w ziemię, jakby chciał się w nią zapaść. Sara znów się do niego zbliżyła.

— W którym szpitalu ją zostawiliście?

Milczał.

— W którym szpitalu?! — powtórzyła ostrzej, niemal drżąc ze złości.

Mateusz w końcu poderwał na nią wzrok. Widać było, że pęka.

— No przecież tutaj, w naszym mieście…

Serce podeszło mi do gardła. Sara natychmiast odwróciła się w moją stronę, już wybierając numer w telefonie.

— Musimy tam iść. Natychmiast.

Nie czekałyśmy ani chwili dłużej. Rzuciłyśmy się do wyjścia, a ja czułam, jak krew coraz bardziej pulsuje mi w skroniach. Obejrzałam się jeszcze przez ramię, Mateusz stał w tym samym miejscu, z papierosem zwisającym z kącika ust. Zanim zamknęłam za nami drzwi warsztatu, usłyszałam jego głos, ledwo słyszalny, zagłuszony przez warkot silników.

— Nie chciałem, żeby tak wyszło.

Sara rzuciła mi krótkie spojrzenie i wybiegłyśmy na ulicę. Asfalt był gorący od słońca, a powietrze wydawało się gęste jak przed burzą. Szłyśmy szybko, ale w mojej głowie wszystko działo się w zwolnionym tempie. Nie wiedziałam, co nas czeka w szpitalu. Ale bałam się, że może być już za późno. Droga ciągnęła się w nieskończoność, myśli kłębiły w głowie jak osy uwięzione w słoiku. Gaja była tak blisko, a my przez te wszystkie godziny nie miałyśmy o tym pojęcia.

Szpital wyrósł przed nami nagle, szary i ponury, otoczony parkingiem pełnym krzywo zaparkowanych aut. Pod wiatą dla palaczy, tuż obok drzwi, stała Gai matka. Pochylona, z ramionami drżącymi przy każdym wdechu. W jednej ręce miała papierosa, w drugiej ściskała telefon tak mocno, że aż jej knykcie zbielały. Sara pierwsza podeszła bliżej.

— Pani Aniu…

Kobieta podniosła wzrok. Oczy miała czerwone i zapuchnięte, jakby od dłuższego czasu płakała.

— Musieli widzieć, że coś jest nie tak — powiedziała nagle, zaskakująco spokojnym, niemal pustym głosem.

Zatrzymałam się.

— Jak to?

— W szpitalu. Na SOR-ze. Musieli coś zauważyć. Że to nie tylko alkohol. Że naprawdę cierpiała. Gdyby od razu sprawdzili dokładnie…

Matka Gai zaśmiała się sucho, ale w tym dźwięku nie było ani grama rozbawienia.

— Ale kto by się przejął? Pijana dziewczyna bez dokumentów. Przywiozło ją dwóch naćpanych łepków i zmyśliło nazwisko… Nikt się nawet nie zastanowił, kim naprawdę jest.

Patrzyłam na nią i nagle poczułam, jak coś ściska mnie w gardle.

— Może gdyby od razu… — urwała, biorąc kolejny głęboki wdech, ale nie dokończyła.

Sara nerwowo przestąpiła z nogi na nogę.

— Co powiedzieli w szpitalu? — zapytała w końcu.

Matka Gai potarła czoło, wciągnęła dym i wypuściła go powoli, jakby próbowała zapanować nad drżeniem rąk.

— Najpierw myśleli, że to zwykłe zatrucie alkoholem — zaczęła cicho. — Zostawili ją na obserwacji, ale nikt nie sprawdził, co naprawdę się dzieje.

Zamrugałam.

— Jak to…?

Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Pękł jej wyrostek. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że miała gorączkę, że zwijała się z bólu. Dopiero kiedy straciła przytomność, zaczęli działać. Ale…

Głos ugrzązł jej w gardle.

— Było za późno? — dokończyła za nią Sara, niemal szeptem.

Matka Gai kiwnęła głową, odwracając wzrok.

— Gdyby zareagowali wcześniej… — zaczęłam, ale ona tylko pokręciła głową.

— Nie wiem. Może tak. Może nie. Ale nie powinni jej tak zostawić.

— Musieli widzieć, że to nie tylko alkohol. — wydusiła z siebie Sara.

— Wiesz, jak to działa — odpowiedziała jej matka, przyciskając niedopałek do krawędzi śmietniczki, aż zgasł. — Kiedy ktoś wygląda na pijanego, wszyscy zakładają, że po prostu przesadził.

— Więc… po prostu się nią nie przejęli? — wyrwało mi się.

— Nie wystarczająco.

Zapadła cisza, przerywana tylko szumem ulicy i szpitalnych rozmów za naszymi plecami. Czułam, jak coś się we mnie kruszy. Jak wszystko, co działo się przez ostatnie godziny, nagle przygniata mnie całą swoją brutalną oczywistością.

— Więc… to był przypadek? — powiedziałam, choć nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź.

— Nie — odparła matka Gai, patrząc na mnie tak, jakby chciała, żebym zrozumiała coś, czego sama jeszcze nie potrafiła ubrać w słowa. — To było zaniedbanie.

Sara odwróciła się gwałtownie, jakby musiała zrobić cokolwiek, by nie stać bezczynnie.

— Co teraz? — zapytała.

Matka Gai wzruszyła ramionami.

— Teraz? Czekam na sekcję zwłok i formalności.


Z zamyślenia wyrwał mnie telefon, który wyślizgnął mi się z dłoni i spadł na brzuch. Ekran przygasł, ale wystarczyło lekkie muśnięcie palcem, by znów rozbłysł. Wciągam gwałtownie powietrze i wróciła do rzeczywistości. Minęło piętnaście lat, a wspomnienia wróciły jak bumerang. Jak coś, co nigdy tak naprawdę nie odeszło, tylko czekało, żeby znowu uderzyć. Przesunęłam palcem i zjechałam niżej do sekcji komentarzy pod zdjęciem.

Alka:

Gaja na zawsze w moim sercu 🕯️ 2014.

Patrzę na te słowa i nie wierzę. Ta sama Alka, która tamtej nocy przewracała oczami, zaciągając się papierosem. Ta, która zostawiła Gaję na chodniku i poszła dalej, jakby to była kolejna zwykła impreza. Nie wiem, czy to hipokryzja z jej strony, czy zwykłe zaklinanie rzeczywistości. Wiem, że ja w środku aż się gotuję. Może to gniew, może bezsilność, a może po prostu ten znajomy ciężar, który od lat siedzi mi na klatce piersiowej i nie daje się strząsnąć. Przypominam sobie wzrok Gai. Zamglony, nieobecny, jakby już wtedy coś przeczuwała. Patrzę na ten komentarz i czuję, jak krew pulsuje mi w skroniach. Moje palce ślizgają się po ekranie, wystukuję z całej siły: „Pamiętasz, jak ją zostawiłaś na chodniku, ty pizdo!!!?”.

Wpatruję się w te słowa, gotowe do wysłania. Jednak szybko je kasuję. Nie dlatego, że boję się konfrontacji, po prostu wiem, że nic by to nie zmieniło. Gaja nie przeczyta tego komentarza. A Alka pewnie nawet nie pamięta tamtej nocy tak, jak ja ją zapamiętałam. Może opowiada sobie inną wersję. Może przez lata zdążyła uwierzyć, że zrobiła wszystko, co mogła, że to nie była jej wina. Ludzie lubią pisać takie rzeczy. Wyrzucać z siebie szybkie sentencje, jakby miały moc cofania czasu. Jakby te kilka liter ubranych w zdanie mogło wymazać całą historię.

Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. Wiem, że jeśli teraz odłożę telefon, nie wrócę do tego przez kolejne lata. Znów będę odsuwać tę przeszłość, mówić sobie, że to było dawno, że nie ma sensu o tym myśleć. Przez chwilę, przez kilka długich sekund, czuję, jak Gaja znów jest obok. Jak tamtej nocy, kiedy stała przy śmietniku w rozmazanym tuszu i z tą zmęczoną rezygnacją w oczach. Z samego środka tej ciszy, zaczynam ją słyszeć.

— Zostaw to.

Nie wiem, czy to głos w mojej głowie, czy coś więcej. Ale brzmi łagodnie, bez pretensji, bez wyrzutu.

— Wybacz im i wybacz sobie.

Chcę ją zatrzymać, chociaż na chwilę. Powiedzieć, że przepraszam. Że myślałam o niej częściej, niż mogłaby przypuszczać. Jednak czuję tylko jej obecność, ciepłą i spokojną, jakby przyszła tu coś zamknąć.

— Myślisz, że gdybyś wtedy została, coś by się zmieniło? — słyszę. — Że mogłabyś mnie uratować?

Zaciskam palce na telefonie.

— Nie mogłaś. Tak miało być.

Cisza między nami jest miękka. W innym czasie może bym w nią nie uwierzyła. Ale teraz…

— Wszyscy poszli z życiem dalej. Ty też możesz. Nie rozdrapuj już tych ran.

Patrzę na ekran, który zaczyna przygasać. Przez ułamek sekundy wydaje mi się, że widzę jej wzrok – ten sam, zamglony i odległy, ale jednak pełen nadziei.

— Zacznij żyć swoim życiem — szepcze. —Już czas.

Ekran telefonu gaśnie. Odkładam go na obok i oddycham głęboko. Z każdym kolejnym wydechem pozwalam jej odejść, a sobie wybaczyć.

Dodaj komentarz

Ten post ma 4 komentarzy

  1. Piątkowy Nostalgik

    To opowiadanie wywołało we mnie nostalgię za dawnymi czasami i ludźmi, których już nie ma w moim życiu. Piękne i smutne zarazem.

    P.S. Dobrze piszesz, dialogi są realistyczne – nawet gdy czyta się je na głos.

    1. Patrycja

      Dziękuję! 😊 Niezmiennie mnie cieszy, gdy ktoś odnajduje w moich tekstach własne emocje. Nostalgia to dziwne uczucie – niby ciepłe, ale jednak ma w sobie coś z tęsknoty za czymś, czego już nie odzyskamy. Cieszę się, że historia do Ciebie trafiła. A co do dialogów – miło słyszeć, że brzmią naturalnie.

  2. Iwona

    Super się czytało. Nie wiem, co bardziej mnie zaciekawiło, sama historia czy to, skąd Ci ten pomysł przyszedł do głowy. Mam wrażenie, że jest w tym trochę Ciebie 😉

    1. Patrycja

      Bardzo mi miło, dziękuję! ❤️ Pomysły to chyba mieszanka wszystkiego – przypadkowych myśli, wspomnień, obserwacji, czy rzeczy, o których nawet nie wiedziałam, że we mnie siedzą. Trochę mam wrażenie, że historie same mnie znajdują. A czy jest w tym trochę mnie? Być może 😉